SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

„Polska The Times” - trzy lata później…

Miał być 1 mln sprzedanych egzemplarzy, później o 1 więcej  niż „Gazeta Wyborcza”, ale dziś z tych planów „Polski The Times” nic nie zostało. Paweł Fąfara, redaktor naczelny „Polski” wyjaśnia, dlaczego tak się stało.

Kiedy w jesienią 2007 roku startował projekt „Polska The Times” (Polskapresse - więcej na ten temat) – ogólnopolski dziennik budowany na gazetach regionalnych wydawanych przez to wydawnictwo – prezes Dorota Stanek deklarowała, że łączna sprzedaż tytułów ukazujących się pod tą marką osiągnie 1 mln sprzedawanych egzemplarzy (więcej na ten temat). Nigdy jednak się to nie udało. Na początku 2009 roku zlikwidowano nowe tytuły utworzone na potrzeby projektu oraz wydanie mazowieckie „Polski”, a z Grupą Wydawniczą Polskapresse rozstał się Tomasz Wróblewski, wiceprezes zarządu ds. wydawniczych. Aktualnie nawet w Warszawie „Polska” ukazuje się tylko dwa razy w tygodniu, a w redakcji przy ul. Domaniewskiej coraz więcej wolnych biurek.

– Gdybyśmy trafili na lepszy okres, na pewno sprzedaż byłaby lepsza – mówi w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Paweł Fąfara, redaktor naczelny projektu „Polska”, członek zarządu Polskapresse. – Gdyby dziś zsumować sprzedaż wydań papierowych i użytkowników stron internetowych naszych gazet, czyli wszystkich czytelników, to ten milion dawno już mamy i wciąż idziemy do góry... – dodaje.


Z Pawłem Fąfarą rozmawiamy także o planach Polskapresse, przyszłości prasy i dziennikarstwa oraz zarobkach osób wykonujących ten zawód.


Robert Stępowski: Minęły trzy lata od dnia, kiedy na rynku pojawił się pierwszy numer dziennika „Polska The Times”. Z dzisiejszej perspektywy uważa Pan ten projekt za sukces czy porażkę?
Paweł Fąfara, redaktor naczelny „Polska The Times”, członek zarządu Polskapresse: Niektóre cele, które sobie stawialiśmy, udało się zrealizować. Wzmocniliśmy nasze gazety regionalne, bo choć również notujemy spadki sprzedaży, to w ciągu ostatnich trzech lat mniejsze niż inni wydawcy regionalni, nie mówiąc już o ogólnopolskich. Większość procesów w redakcjach i pozostałych pionach wydawnictwa odbywa się teraz według jednakowych standardów. Cała struktura wydawnictwa jest bardziej efektywna.
Ale oczywiście nie wszystko się udało. Również dlatego, że gdy startowaliśmy, nikt nie mógł przewidzieć wybuchu światowego kryzysu finansowego i dodatkowo gwałtownego kryzysu czytelnictwa prasy drukowanej.

Nie udało się Wam na pewno podnieść sprzedaży do 1 mln egzemplarzy, ani nawet do jednego więcej niż w 2007 roku wynosiła sprzedaż „Gazety Wyborczej” – a takie deklaracje składaliście.

Kiedy startował nasz projekt, wydawnictwa prasowe miały się jeszcze bardzo dobrze, stąd nasze prognozy były optymistyczne. Dziś wszystkie dzienniki odnotowują spadki czytelnictwa. Gdybyśmy trafili na lepszy okres, na pewno i sprzedaż byłaby lepsza. Z drugiej strony, gdyby dziś zsumować sprzedaż wydań papierowych i użytkowników stron internetowych naszych gazet, czyli wszystkich czytelników, to ten milion dawno już mamy i wciąż idziemy do góry... Obecnie dla wydawców czytelnicy gazet i użytkownicy internetu są tak samo ważni. To także wymusiło zmianę naszej strategii, bo dziś cały świat mediów wygląda inaczej niż jeszcze trzy lata temu.

Do wybuchu kryzysu w drugiej połowie 2008 roku nie udało Wam się zdobyć chociażby warszawskiego rynku...

Wydanie warszawskie w papierze pod względem sprzedaży nie jest może zbyt mocne, ale na pewno opiniotwórcze. Dzięki temu tytuły Polskapresse mocno zaistniały również w mediach ogólnopolskich. Jesteśmy wśród najczęściej cytowanych mediów, znajdujemy się we wszystkich przeglądach prasy, debatach, dyskusjach. To ma konkretny wymiar marketingowy i prestiżowy, a w efekcie finansowy.

Dziś, po zmianach, redakcja warszawska ma zapewnić tytułom naszej grupy treści opiniotwórcze oraz materiały o tematyce politycznej, gospodarczej i światowej. Koszty przygotowania tych informacji są dziś, w ramach całej grupy, radykalnie niższe niż przed wprowadzeniem projektu.

Nie zamierzam tu mówić o jakimś megasukcesie całego projektu, bo czasy są trudne i miarą powodzenia jest niskie tempo spadku, a nie wzrosty. Jednak mimo że trafiliśmy na niezwykle trudną sytuację, która doprowadziła do likwidacji wielu tytułów na świecie i w kraju, gdy jako samodzielny byt zniknął choćby „Dziennik”, nasze tytuły regionalne, mimo wszystko, mają się dobrze.

„Polska Metropolia Warszawska” nie ukazuje się już codziennie. Co zatem dalej z tym tytułem będzie się działo?

Będziemy na bieżąco analizować kondycję tej gazety, zarówno w wersji papierowej, jak i coraz bardziej popularnej wersji internetowej. Od stycznia „Polska” w Warszawie ukazuje się dwa razy w tygodniu, ale sytuacja na rynku mediów jest teraz wyjątkowo dynamiczna. Paradoksalnie, mimo kryzysu papieru, mogę sobie wyobrazić, że kiedy upowszechnią się płatne wersje gazet na tablety, pojawią się nawet niedzielne wydania dzienników na tablety. Coś, co ze względu na kiepską dystrybucję i niskie czytelnictwo tradycyjnej prasy w Polsce, wcześniej nie miało prawa się udać.

Dodatkowo, jak już wspominałem, redakcja „Polski” w Warszawie pełni wiele funkcji, które wspierają działalność tytułów regionalnych. Poza przygotowywaniem gazety na Warszawę i treści dla regionów, sprawuje też nadzór nad częścią graficzną, serwisem foto.

Co z tą opiniotwórczością, o której Pan mówi. Dziś te duże nazwiska publicystów, które ponad rok temu przyszły do „Polski”, przede wszystkim z „Dziennika”, już także nie pojawiają się na waszych łamach albo pojawiają się sporadycznie.

Jedne osoby przychodzą, inne odchodzą. To jest naturalny trend na rynku dziennikarskim. Cały czas mamy grupę markowych dziennikarzy, zarówno w Warszawie, jak i w regionach. A jeśli jakimś w miarę obiektywnym miernikiem opiniotwórczości może być cytowalność czy to, że tytuł i jego dziennikarze pojawiają się także w innych mediach, zwłaszcza elektronicznych, to ja o opiniotwórczość się nie martwię.

Z tego, co Pan mówi, wynika, że zmieniło się podejście redakcji warszawskiej i Pana osobiście do regionów. Kiedy pojawił się tytuł „Polska The Times” dziennikarze tych regionalnych tytułów narzekali, że ich pozycja i teksty są marginalizowane. Redaktorzy z Warszawy z kolei narzekali, że otrzymują od nich bardzo słabe materiały, z których nic się nie da zrobić. Jak jest teraz?

Każda zmiana wzbudza niepokój. Przed uruchomieniem projektu „Polska” każdy region miał swój projekt graficzny, swoją siatkę modułową, także pod względem zawartości były to praktycznie niezależne byty. Po wprowadzeniu projektu i wspólnego systemu edycyjnego Milenium wiele czynności, które dotychczas każdy robił po swojemu, zostały zunifikowane. A naturalne jest to, że po latach każdy uważa, iż sposób, w jaki on sam wykonuje pewne zadania, jest najlepszy. I denerwuje się, gdy wymaga się zmiany sposobu pracy.

Nie zapominajmy, że gazeta, informacja jest w końcu dla czytelników, nie dla dziennikarzy. Czytelnicy mają znajdować w niej najlepsze teksty, o czym my, dziennikarze, nawet jak czasem uderza to w nasze ambicje i dumę, musimy pamiętać.

Ale kładziecie teraz większy nacisk na regionalność waszych tytułów.

W ramach nowej strategii medi@2012, którą realizujemy od 2010 roku, kładziemy silny nacisk nie tylko na regionalność, ale wręcz na lokalność.
Drugi najistotniejszy element naszej strategii to przekształcenie wydawnictwa prasowego w firmę multimedialną.

Czyli teraz liczy się „lokalność”, a nie „globalność” informacji?

Zdecydowanie tak. Nie rezygnujemy z opisywania i analizowania globalnych zjawisk istotnych dla większości lub wszystkich regionów. Mimo to na pierwszym miejscu jest informacja lokalna, potem regionalna, a informacje z kraju i ze świata są tylko bardzo istotnym, ale dodatkiem.

Czy chcecie, idąc tą drogą, tworzyć kolejne lokalne tygodniki i dodawać kolumny lokalne do istniejących dzienników?

Docelowo chcielibyśmy być z tygodnikiem w każdym mieście, a nawet gminie i powoli będziemy do tego dążyć. Ale wcale nie musi być to wydanie na papierze ani formuła gazetowa. Mamy przecież największą w Polsce sieć serwisów miejskich – www.naszemiasto.pl. Wprowadzamy też kolejne mutacje dzienników, dzielimy tygodniki tak, by poruszana w nich tematyka dotyczyła jak najwęższej grupy czytelników, np. z jednego powiatu, a nie – jak to miało miejsce dotychczas w niektórych tygodnikach – z kilku.

Ale zawsze kontent z tych projektów, które jeśli nawet zaczynają się w papierze, jest dystrybuowany także w innych kanałach, przede wszystkim w internecie.

Naszym najnowszym dzieckiem jest telewizja internetowa, która funkcjonuje od kilkunastu tygodni w Poznaniu jako Glos.tv, a w Łodzi jako Express TV. Są co prawda minizespoły odpowiedzialne za przygotowywanie tych programów, ale tak naprawdę na sukces i ich wartość merytoryczną pracują całe zespoły „Głosu Wielkopolskiego” i „Expressu Ilustrowanego”.

Pracujemy również nad nową wersją naszych gazet na iPada, która nie będzie tylko klasyczną „przekładką”, ale prawdziwą multimedialną gazetą.

Dziennikarze z regionów nie mają problemów z odnalezieniem się w tym multimedialnym świecie?

Radzą sobie coraz lepiej, choć dziś oczywiście jest trudniej. Kiedyś wystarczyło być dobrym dziennikarzem – albo prasowym, albo radiowym, albo telewizyjnym. Dziś to za mało. Potrzebna jest umiejętność współpracy ze wszystkimi mediami. Poza tym jest jeszcze internet, który nie tylko łączy dotychczasowe, klasyczne media, ale także wymaga choćby umiejętności pisania krótkich form, tagowania, tworzenia blogów, obecności w serwisach społecznościowych.

Dziś wymaga się od dziennikarzy znacznie więcej umiejętności niż kiedyś i dlatego trzeba cały czas szybko poszerzać swoje kompetencje. A jednocześnie tak naprawdę nie wiadomo, który kierunek jest najbardziej przyszłościowy.

Dlatego dziennikarze, którzy chcą funkcjonować na rynku za kilka lat, muszą się nauczyć pracować na potrzeby różnych mediów. My już teraz wprowadziliśmy pracę w systemie dwumediowym. Za obsługę naszych gazet w papierze i serwisów internetowych gazet odpowiada jeden zespół redakcyjny, a całość nadzoruje sekretariat redakcji i redaktor naczelny. On musi dbać w taki sam sposób o atrakcyjność treści na obu tych nośnikach, walczyć i o sprzedaż w kioskach, i o oglądalność w internecie.

Nie obawia się Pan, że redaktorzy, sugerując się wynikami oglądalności poszczególnych treści w internecie, zaczną na ich podstawie planować gazety, przez co staną się one mniej opiniotwórcze, a bardziej newsowe, plotkarskie, po prostu tabloidowe. Bo właśnie takie treści są najchętniej czytane w internecie?

O tyle się tego nie obawiam, że dane o klikalności są jedynie wskazówką, a ostateczne decyzje co do tego, które treści znajdą się w papierowym wydaniu, podejmują redaktorzy. Nie chcemy konkurować z tabloidami i ścigać się z nimi na agresywne tytuły i tragiczne zdjęcia. Nie rezygnujemy z tematów sensacyjnych, ale pokazujemy je inaczej, dociekając istoty danego zdarzenia. Czytelnicy mają u nas znajdować informacje, a nie sensacje.

Kiedy trzy lata temu byliśmy na dziennikarskiej „górce” – „Polska” zatrudniała, a „Dziennik” jeszcze nie zwalniał, sam Pan mówił, że doświadczeni dziennikarze oczekiwali wynagrodzeń ponad 10 tys. zł, a ci z małym dorobkiem, lub prawie żadnym około 3-4 tys. zł. Tak jak mówiliśmy na początku naszej rozmowy – dziś znajdujemy się w zupełnie innej sytuacji. Jak zatem teraz wyglądają wynagrodzenia?

W zakresie zarobków sytuacja też zmieniła się radykalnie. Niestety, tak jak wtedy mieliśmy do czynienia z grubą przesadą, jeśli chodzi o poziom wynagrodzeń, tak teraz sytuacja odwróciła się w drugą stronę. Stawki dla dziennikarzy obniżyły się drastycznie, szczególnie w Warszawie. Jest to oczywiście korzystne z punktu widzenia wydawców, ale moim zdaniem tylko w krótkim okresie, bo widzimy duży odpływ dobrych dziennikarzy z zawodu. Szczególnie dotyczy to tych osób, które całkowicie poświęcały się wykonywanej pracy i nie traktowały dziennikarstwa tylko jako dodatku do innych aktywności zawodowych. A jeśli chce się być dobrym dziennikarzem, dziennikarzem z misją, nie da się godzić tej pracy z innymi zajęciami.

Pamiętajmy też, że przejście z dziennikarstwa np. do public relations to droga w jedną stronę. Tam są większe pieniądze, ale wrócić się nie da. A z zawodu odchodzą teraz głównie ci dziennikarze, którzy mają około dziesięcio-, piętnastoletni staż pracy, są u szczytu swojej kariery. Na ich miejsce przychodzą młodzi, którzy coraz częściej nie mają się od kogo uczyć. Powstaje pokoleniowa dziura.

Ile Pana zdaniem powinien zarabiać dziś dziennikarz?

Trudno porównywać płace z dziś i sprzed trzech lat, gdyż tych różnic jest zbyt wiele. Trzeba pamiętać, że dziś nie mówimy tylko o mniejszych pieniądzach. Dziś za te pieniądze trzeba wykonać także więcej pracy. Takie są brutalne realia, choć nie oburzam się na rzeczywistość, bo jest to też cena, jaką trzeba zapłacić, aby przetrwać w zawodzie i na multimedialnym rynku.

Taki przykład. W niektórych redakcjach, gdzie cudem przetrwali dziennikarze śledczy, których teksty muszą być w naturalny sposób drogie w porównaniu z ilością zapisanych stron, proponuje się, by pisali swoje teksty aferalne, ale dodatkowo przydziela się im działkę informacyjną. I muszą pisać codziennie. Mogę powiedzieć, że to chore, i to jest chore, ale mogę powiedzieć też, że to cena, jaką musimy płacić do czasu, aż rynek mediów ukształtuje się na nowo i na nowo ustabilizuje finansowo.

Myśli Pan, że wrócimy w najbliższych latach do płac z 2007 roku?

Myślę, że taka sytuacja już nie wróci. To było jednak nie do końca normalne, gdy ktoś po pierwszym trzymiesięcznym stażu w jednej redakcji przychodził do drugiej, również na staż, i żądał na start np. 5 czy 6 tys. zł miesięcznie.

Natomiast wydaje mi się, że obecne płace mogą odbić się dopiero w momencie ustabilizowania się rynku nowych mediów. Wówczas, gdy wydawcy z dystrybucji produkowanych przez siebie materiałów w różnych kanałach i na różnych nośnikach będą mogli czerpać przychody. Dziś wciąż rozdajemy masę drogiej w wytworzeniu, wartościowej informacji za darmo. Co – chciałbym podkreślić – również uważam za wielką patologię i solidarne podcinanie przez wydawców gałęzi, na której wszyscy siedzimy.
Wierzę, że gdy to się zmieni, popyt na doświadczonych dziennikarzy, z umiejętnością ciekawego opowiadania i kontaktami, a także posiadających wiedzę jak poruszać się po tym multimedialnym świecie, będzie ogromny.

Czyli warto dziś studiować dziennikarstwo i uczyć się tego zawodu, bo za 5-10 lat znów będzie można zarabiać w tej branży?

Absolutnie tak. Karta wcześniej czy później się odwróci, a pomimo obecnych zawirowań uważam, że zawód dziennikarza należy do najbardziej fascynujących i takim pozostanie. Zawsze.

Dołącz do dyskusji: „Polska The Times” - trzy lata później…

57 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Waldi
Jak długo można mówić i najważniejszego nie powiedzieć! Projekt "Polska the times" skompromitował Stanek, Wróblewskiego i Fonfarę. Cała trójka wierzyła w milion sprzedaży papierowej i zrobiła rewolucję. "Kuchenną rewolucję", która powoli doprowadza biznes do plajty. Kuchenną, bo robioną przez ludzi o poziomie intelektualnym kucharek po zawodówce. Panie Fonfara, uczciwiej by było sie przyznać do błędów i posypać głowę popiołem. I proszę powiedzieć ile w sumie kosztował projekt "Polska the times"? Dopiero wtedy można wyraźnie zobaczyć co to była za biznesowa porażka. Tyle kasy wyrzucić po prostu dosłownie w błoto.
0 0
odpowiedź
User
obserwator
stek bzdur, nawet nie jest to poprawne politycznie.......ech.....nie wiem czy rozmówca nie to końca rozwinięty intelektualnie czy ma nadzieję, że czytający to mają braki w intelekcie?
0 0
odpowiedź
User
jj
Pan Fonfara mówi jak sprzedawca ogłoszeń, któremu nie udało się wykonać planu, bo się nie zna na tym, co robi. Wstyd, klapa, trzeba siedzieć cicho, a nie udzielać głupawych wywiadów.
0 0
odpowiedź