Do tych "sklepów" klienci nie mają wstępu. Po boomie przyszła zadyszka
Podstawowe zakupy spożywcze z dostawą do domu nawet w 10 minut. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nastąpił boom na firmy, które oferują takie właśnie usługi. Teraz rynek złapał zadyszkę. Zagraniczni giganci tną zatrudnienie. W Polsce nie ma już dwóch firm z tego segmentu, a część na razie wyhamowała rozwój. Co dalej?
Pandemia koronawirusa przyspieszyła zmiany w handlu, sprawiając, że dynamika sprzedaży internetowej poszła mocniej w górę. Zmiany dotyczyły też zakupów spożywczych. W zeszłym roku na polskim rynku co chwilę pojawiała się firma, która oferowała dowóz zakupów do domu w ciągu kwadransa, a nawet 10 minut.
W modelu nazwanym fachowo quick commerce dostawy nie odbywają się z tradycyjnych sklepów, ale z tzw. dark store'ów (w dosłownym tłumaczeniu ciemnych sklepów). To w rzeczywistości małe magazyny, zlokalizowane w dzielnicach miast. Klienci nie mają do nich wstępu - to tam kurierzy kompletują zamówienia, by wsiąść potem na rower czy skuter i dostarczyć je do domów zamawiających.
Tego typu usługi rozwijają się w wielu światowych metropoliach. Teraz jednak firmy z tego segmentu informują o kolejnych cięciach i zwolnieniach. – 300 naszych kolegów z drużyny będzie musiało nas opuścić. Jest mi niesamowicie smutno, że rozstaję się z naszymi ludźmi, którzy zbudowali jedyną w swoim rodzaju historię – powiedział niedawno Kagan Sumer, CEO, Gorillas. To firma powstała w Niemczech, która działa już w 60 miastach świata.
Działający w Londynie i Amsterdamie Zapp podał, że zamierza zwolnić ok. 10 proc. swojej załogi. Zwalnia też jedna z nielicznych firm, która jest rentowna, czyli turecki Getir. Niedawno przejął m.in. brytyjską firmę Weezy. Teraz planuje zmniejszyć zatrudnienie o ok. 4,5 tys. osób.
Firmy zwalniają i hamują dalsze inwestycje. Dlaczego? - W trakcie pandemii, model quick commerce idealnie wpasowywał się w potrzeby konsumentów szukających szybkich i bezpiecznych sposobów na zakupy. Teraz sytuacja odwróciła się o 180 proc. Zarówno czynniki makroekonomiczne (niestabilna sytuacja geopolityczna, rosnące koszty działania, spowolnienie inwestycji VC) jak i mikroekonomiczne (zmiana zachowań konsumentów po pandemii, topniejące budżety gospodarstw domowych) doprowadzają do tego, że gracze quick commerce muszą uważnie wybierać pole walki – mówi Artur Stańczuk, w przeszłości senior manager w Bain & Company, a od kilku miesięcy chief strategy officer w Packhelp.
Również w Polsce z rynku znikły już dwie firmy. Jeszcze w grudniu działalność zawiesiła platforma Swyft, którą rozwijał były dyrektor operacyjny sieci Biedronka. Z kolei Jokr w połowie marca ogłosił decyzję o opuszczeniu Polski. Miało związek z decyzją centrali firmy, która postanowiła skupić się na mniej konkurencyjnych rynkach. Wybuch wojny w Ukrainie pod koniec lutego uniemożliwił szybką sprzedaż firmy inwestorowi. Jokr zlikwidował swój polski biznes, a część magazynów i pracowników przejęła konkurencja.
Na polski rynek mimo zapowiedzi nie wszedł Gorillas, nie doszło też do pojawienia się firmy Grove, o której pisały media.
Rozwój rynku quick commerce w Polsce zaczął się zresztą nie od międzynarodowych graczy, a od aplikacji Lisek, która zaczęła dostarczać zakupy na warszawskiej Woli w 2018 r. Potem przerwała działalność, by powrócić rok po wybuchu pandemii koronawirusa. To polski startup założony przez Marka Kośnika i Michała Krowińskiego. Głównymi inwestorami są założyciele oraz fundusz Manta Ray, będący własnością Sebastiana Kulczyka.
Dziś Lisek to prężny gracz, działający w kilkunastu polskich miastach, gdzie zbudował sieć 40 magazynów. Z usługi mogą korzystać mieszkańcy Warszawy oraz okolicznych miast m.in. Piaseczna, Marek, Ząbek czy Pruszkowa; a także Krakowa, Wrocławia, Poznania, Katowic, Łodzi, Gdańska, Gdyni, Katowic i Dąbrowy Górniczej. Firma podała, że jej aplikację ściągnięto ponad 500 tys. razy. Celem Liska na 2022 rok jest docieranie do 10 milionów Polaków.
Firma niedawno pochwaliła się, że klienci, którzy wypróbowali zakupy w Lisku, wracają i robią kolejne średnio 5-6 razy w miesiącu. I że w najlepszych dark store’ach jeden kurier dostarcza średnio po cztery zamówienia na godzinę. Po roku działalności w Warszawie znacznie spadł też koszt pozyskania klienta. Od kilku miesięcy utrzymuje się on na poziomie 12 zł za użytkownika, który zrobił pierwsze zakupy.
W pierwszym kwartale 2022 r. firma wygenerowała przychód o 300 proc. większy niż w całym 2021 roku (szczegółowych danych nie podaje). Stało się tak mimo wygaśnięcia pandemii. Magazyny, które zostały otwarte w kwietniu i maju zeszłego roku, są coraz bliższe rentowności.
Firma wdraża też innowacje - w maju jako pierwsza zaoferowała dowóz zakupów na plażę czy do parku, a w czerwcu uruchomiła składanie zamówień przez stronę internetową bez konieczności posiadania aplikacji.
Firmy dowożą już zakupy nawet na plaże czy do parku
Jesienią 2021 r. weszła na rynek usługa Jush, stworzona w ramach Grupy Żabka. Obecnie działa w pięciu miastach: Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Katowicach i Piasecznie. - Kolejnym miastem, gdzie będzie można spotkać naszych kurierów jest Poznań. Lada moment rozpoczniemy tam działalność - informuje nas biuro prasowe spółki Lite Commerce, pod którą działa Jush. Firma śladem Liska zaczęła właśnie dowozić zakupy do parku czy na plażę.
Firma nie podaje jaka jest średnie zamówienie, nie dzieli się też innymi danymi finansowymi. - Obserwujemy, że nasza usługa odpowiada na różnorodne potrzeby klientów. Dlatego zamówienia są zróżnicowane – część z nich to kilka podstawowych produktów na śniadanie lub obiad w pracy, a niektóre obejmują większą liczbę artykułów – twierdzą przedstawiciele Jusha. Podkreślają. że klienci przyjęli usługę bardzo dobrze, o czym świadczy m.in. bardzo wysoka częstotliwość zakupów pojedynczego klienta.
Kiedy Jush zacznie zarabiać? - Od początku jesteśmy skupieni na budowaniu firmy i usługi, która ma być rentowna. Strukturalnie, zainwestowaliśmy w technologię i stworzyliśmy procesy, które to umożliwią. Kluczowe dla rentowności są bardzo duże synergie z Grupą Żabka. Mimo tego, że jesteśmy zbudowani pod kątem przyszłej rentowności, w chwili obecnej, kluczowy jest dla nas jednak ciągły wzrost penetracji usługi - podaje Lite Commerce.
Jesienią ub.r. w ten biznes weszła też sieć Biedronka, uruchamiając wraz z firmą Glovo usługę Biedronka Express. Jest ona uzupełnieniem oferty dostawy zakupów ze sklepów Biedronki. - Realizujemy zamówienia z 14 magazynów, w sześciu największych miastach w Polsce, a koszt średniego zamówienia przekracza 60 zł - mówi Wirtualnemedia.pl Kamila Frąckowiak-Jankowski, starszy menedżer ds. rozwoju biznesu e-commerce w Jeronimo Martins Polska. Oznacza to, że zasięg usługi pozostaje właściwie taki sam jak w październiku ub.r., gdy ruszała.
- Będziemy rozwijać sieć magazynów, z których realizujemy dostawy, a także pracować nad ofertą asortymentową, ponieważ potrzeby klientów w tym kanale różnią się od potrzeb klientów sklepów stacjonarnych – zapowiada jednak przedstawicielka Biedronki.
Dwóch graczy działa na razie tylko w Warszawie. Obaj podobnie jak Glovo wywodzą się z biznesu dostaw dań z restauracji.
Wolt Market dostarcza zakupy na razie tylko Śródmieściu i Mokotowie. Tak jest od startu latem ub.r. - Planujemy rozwijać tę usługę także poza stolicą, jednak na razie nie zdradzamy szczegółowych planów. Dostrzegamy olbrzymi potencjał rynku q-commerce - według PwC to właśnie żywność, na której w dużej mierze opiera się ten koncept, będzie napędzać wzrost e-commerce w najbliższych pięciu latach w tempie 30 proc. rocznie - mówi Wirtualnemedia.pl Krzysztof Dłużniewski, head of marketing w Wolt Poland.
W grudniu w stolicy zakupy z magazynów zaczął dostarczać też Bolt w ramach usługi Bolt Market. I na razie na Warszawie się zatrzymał. - W tym czasie nasza sieć dark store'ów poszerzyła swoje portfolio do ponad 2,5 tys. produktów, rozbudowując wybór świeżych artykułów czy uatrakcyjniając ofertę dla młodych rodziców - mówi nam Agnieszka Cymbała, country manager Bolt Market w Polsce.
Kiedy firmy z sektora quick commerce zaczną zarabiać?
Większość graczy nie chce mówić, kiedy będzie rentowna. Z analiz firmy Bain & Co. przeprowadzonej dla rynku europejskiego wynika, że ten rodzaj biznesu zaczyna zarabiać, gdy średnia wartość koszyka oscyluje wokół 40 euro (ok. 190 zł), a jeden dark store obsługuje średnio około 1,2 tys. zamówień dzienne
- Tworząc podobny model dla Polski, można przewidywać, że ten próg jest w granicach 40-45 zł i 1000-1200 zamówień. Są to bardzo ogólne szacunki. Biorąc pod uwagę tempo inflacji, liczby te będą się szybko zmieniać. Dodatkowo utrudnieniem jest fakt, że firmy nieustanie optymalizują procesy i ofertę co również wpływa na próg – mówi Wirtualnemedia.pl Artur Stańczuk.
Co muszą zrobić by kolejni gracze, by nie podzielić losu Swyfta czy Jokra? Zmierzyć się z kilkoma wyzwaniami. Po pierwsze chodzi o o wzrost wielkość średniej kwoty transakcji.
- Gracze mogą to robić na wiele sposobów, ale nie jest to łatwe. Zwiększanie ilości produktów w koszyku ma ograniczony potencjał, gdyż zbyt duży koszyk może oznaczać, że dostawa nie jest już taka szybka lub wymaga zupełnie innego procesu. Gracze poszukują alternatywnych sposobów np. poprzez produkty premium/private label (np. Glovo Concepts) lub dodatkowe usługi dla merchantów typu sprzedaż opakowań (np. Detpak i Uber Eats) – mówi nam Stańczuk.
Wyzwaniem dla graczy w tym segmencie jest zwiększanie lokalnej skali działania tak, by zwiększyć wykorzystanie dark store'ów, które stanowią największy koszt stały operacji. Trzecia kwestia to dążenie do obniżenia kosztów działalności.
- Obecny model biznesowy wiąże się z wysokimi poziomami kosztów zmiennych, takich jak płace kierowców i koszt samej żywności. Tutaj też jest pole do współpracy z Packhelp w zakresie opakowań zwrotnych, które mogłyby zarówno obniżyć koszty jak i poprawić wizerunek firm quick commerce, które dziś nie myślą o zrównoważonym rozwoju - wyjaśnia Stańczuk.
Dołącz do dyskusji: Do tych "sklepów" klienci nie mają wstępu. Po boomie przyszła zadyszka