„Czarne lustro” tropi nasze najnowsze obsesje. Recenzja szóstego sezonu serialu dostępnego na Netfliksie
Szósty sezon „Czarnego lustra” komentuje nowe zjawiska społeczne, m.in. wykpiwa nasze przywiązanie do Netfliksa, który jako Streamberry staje się czymś więcej niż tylko wieczorną rozrywką. Akceptacja regulaminu jest swoistym cyrografem dla subskrybenta. Charlie Brooker ponownie tworzy antologię składającą się z różnych form gatunkowych, od komedii przez true crime po horror.
„Czarne lustro” to fenomen kulturowy pozwalający przyjrzeć się temu, jak technologie rządzą naszym życiem, zakradając się niepostrzeżenie w każdą jego sferę, a regulaminy usług cyfrowych to współczesne cyrografy.
Brytyjska antologia zadebiutowała 12 lat temu (pierwszy odcinek pt. „The National Anthem” miał premierę na Channel 4, czwartego grudnia 2011 roku) regularnie strasząc widzów, a czasem tylko ostrzegając przed przyszłością. Od tego momentu technologie cyfrowe jeszcze bardziej zawładnęły naszym życiem i zmieniły codzienne funkcjonowanie (rozwój mediów społecznościowych, smartfonów, streamingu).
Twórca serialu od początku produkcji „Czarnego lustra” skupiał się na tym, aby inaugurować dyskusję o przemianach społecznych i ich technologicznych kontekstach, które za kilka lat mogą stać się naszą codziennością. Brooker uwielbia zderzać ważne problemy z satyryczną formą, dzięki temu „Czarne lustro” to po prostu świetna zabawa, a nie tylko wykład o tym, co może się wydarzyć (widać to w odcinku otwierającym nowy sezon, który karci postawę głównej bohaterki, a widowni pozwala się napawać tym widowiskiem).
Szósty sezon opowiada pięć nowych historii. Każda korzysta z innej konwencji gatunkowej i skupia się na innym momencie historycznym. Dwie pierwsze toczą się w miarę współcześnie do naszych czasów. Trzecia jest zabawą retro-futuro w 1969 roku, a ostatnia odnosi się do przeszłości, więc nie pasuje do kanonicznych odcinków o zacięciu profetycznym, jest raczej uniwersalną diagnozą społeczną.
Grasz główną rolę w serialu Netfliksa
W odcinku pierwszym zatytułowanym „Joan jest okropna” z łatwością identyfikujemy się z bohaterką (Annie Murphy), ponieważ każdy z nas może doświadczyć nieautoryzowanego udostępnienia w sieci prywatnych danych, korespondencji, poufnych informacji. Brooker przedstawia dobrze znany strach dotyczący ekspozycji osobistych, momentami intymnych spraw w popularnym medium, mógłby to być wyciek korespondencji na Instagramie, ale bardziej widowiskowe jest zaprzedanie duszy streamingowi. Joan, bohaterka odcinka, odkrywa, że cały jej miniony dzień stał się odcinkiem serialu na Netfliksie (a właściwie na Streamberry). Ku jej przerażeniu wszyscy znajomi, współpracownicy i rodzina oglądają sytuacje, w których nie wykazała się empatią, ani wyrozumiałością. Każdy jej kolejny krok prędzej czy później pojawia się jako ujęcie w nowym odcinku serialu „Joan jest okropna”.
Inwigilowanie subskrybenta, widza, czytelnika to temat wpasowujący się w czasy binge-watchingu i konsumowania kolejnych seriali, a nawet pożerania całych ofert platform streamingowych. Netflix już niejednokrotnie udowodnił, że jest w stanie wyprodukować popularny serial, który nie opowiada o niczym szczególnym, ale zyskuje rozpoznawalność dzięki odpowiedniej narracji promocyjnej (w odcinku dowiadujemy się, że upokorzenie i wściekłość lepiej się klika niż pozytywne bodźce, więc takie seriale częściej powstają, a my je chętniej oglądamy). Uwielbiane seriale true crime, którym twórca poświęcił drugi odcinek, także stanowią część diety opartej na binge-watchingu.
Historia Joan, w której niemały udział ma Salma Hayek (grająca w serialu udramatyzowaną wersję samej siebie) wspominająca lata świetności w filmie „Frida”, może być zabawna, gdy nas nie dotyczy. Bohaterka usiłuje zmusić platformę do zakończenia produkcji, ale okazuje się, że klikanie akceptacji regulaminów, których nikt nie czyta, w końcu się mści. Uwikłanie w spór z koncernem, to zadanie ponad siły. Okazuje się, że potrzeba widoczności, którą realizują dla nas media społecznościowe, to tylko jedna strona medalu. Co się dzieje, gdy autopromocja zamienia się w inwigilację? Twórca serialu zadaje wiele pytań na temat przyszłości i granic streamingu. Nie jawią się zbyt różowo.
Dla odmiany, ostatni odcinek zatytułowany „Demon 79” bawi się konwencją horroru i powrotem do przeszłości. Opowiada przewrotną historię Nidy, która zaprzyjaźnia się z demonem stawiającym przed nią nie lada wyzwanie. Oczekuje, że bohaterka ocali świat przed apokalipsą. Nie jest to najbardziej ambity koncept w historii serialu, ale i tak dający do myślenia. W tym sezonie wierna widownia może nie znaleźć dla siebie odcinka na miarę „San Junipero”, ale to wciąż jest dobra i ambitna rozrywka zmuszająca do przyjrzenia się naszym relacjom z technologiami, kulturą cyfrową i sztuczną inteligencją. Oraz serialami true crime. Podcastami też.
Wielbiąc true crime
W drugim odcinku pt. „Loch Henry” mamy do czynienia z komentarzem twórcy na temat wielkiej popularności true crime, czy to jako serialu dokumentalnego, czy podcastu. Brooker kpi z motywacji fanów prawdziwych zbrodni, sprowadzając je do zwykłego wścibstwa. Bohaterowie odcinka, to Davis (Samuel Blenkin) i Pia (Maha’la Herrold), którzy przyjeżdżają do domu rodzinnego Davisa w Szkocji, ponieważ w okolicy będą kręcić wspólny film. Para chce odwiedzić matkę chłopaka w ramach kurtuazji, ale przez przypadek trafia na temat morderstw w miasteczku i ostatecznie to nim decyduje się zająć.
Wraz z bohaterami zostajemy ukarani za wpychanie nosa w cudze sprawy i dorabianie ideologii do pragnienia zaspokojenia ciekawości. Wszystko, co dzieje się w finale „Loch Henry” to pstryczek w nos chcących znać krwawe szczegóły, wielbicieli prawdziwych zbrodni.
W odcinku „Beyond The Sea” z udziałem Aarona Paula i Josha Hartnetta bohaterowie biorą udział w misji kosmicznej w roku 1969, ale to, co najważniejsze dzieje się w ich świadomości, która obleczona w ciało androida spędza czas w domu z bliskimi. Nie dla wszystkich jest to czas sielanki, a zamiana ciał prowadzi do skomplikowania relacji dwójki mężczyzn. Brooker zdaje się mówić, że eksperymentowanie z ludzką emocjonalnością jest równie ryzykowne co próba uratowanie ludzkości przed apokalipsą.
Szósty sezon „Czarnego lustra” to udany zbiór mini esejów, w których jak zawsze, znajdziemy nieco filozofii, trochę satyry, kpiny, ale i horroru. Wszystko na poziomie wystarczającym, żeby zagwarantować dobrą rozrywkę na weekend.
Serial „Czarne lustro” dostępny jest na platformie Netflix.