Agnieszka Romaszewska-Guzy: Wszystkie media są upolitycznione
- Niesprawiedliwe jest to, że przyjmuje się, iż istnieją media bezprzymiotnikowe oraz te z przymiotnikiem „prawicowe”. Czasami odnoszę wrażenie, że media są bardziej upolitycznione niż sami politycy - mówi Wirtualnemedia.pl Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Z Agnieszką Romaszewską-Guzy, szefową TV Biełsat, rozmawiamy o sytuacji dziennikarzy na Białorusi, a także m.in. o tym, dlaczego w polskich mediach niezbyt często gości tematyka wschodnia, z jakimi problemami musi zmagać się kierowana przez nią TV Biełsat oraz o sytuacji polskiego dziennikarstwa.
Krzysztof Lisowski: W rozmowach na łamach różnych mediów wspominała Pani o problemach finansowych kierowanego przez Panią kanału TV Biełsat. W jaki sposób jest on finansowany i co byłoby w stanie zagwarantować w miarę dynamiczny rozwój tej stacji?
Agnieszka Romaszewska-Guzy, szefowa TV Biełsat: Każdy kanał telewizyjny z natury jest przedsięwzięciem drogim - ponieważ już na starcie, aby w ogóle mógł zaistnieć, wymaga sporych pieniędzy. Pieniądze dawane na sam program stanowią tu tylko dodatek, więc czy będziemy robić jedną audycję więcej, czy mniej i tak musimy mieć całą bazę infrastruktury, opłacone pomieszczenia, studia, miejsce na transponderze satelitarnym, podawanie sygnału na satelitę itd. W przypadku Biełsatu chodzi o to, by maksymalnie wykorzystać posiadane możliwości. Czasem żałując kilkuset tysięcy złotych, ryzykuje się zmarnowanie kilkunastu milionów. Niestety takie myślenie z trudem przebija się do świadomości decydentów.
Naszym głównym sponsorem jest MSZ, które stara się, jak może. Pewne koszty pokrywa też Telewizja Polska. Są też sponsorzy zagraniczni. Przy czym muszę zastrzec, że suma, którą zapewnia MSZ, choć jest największa, jaką otrzymujemy, nie wystarcza na przeżycie anteny. Musimy uzupełniać to pieniędzmi zagranicznymi. Kanał działa przez 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku, natomiast pieniądze - oprócz podstawowych środków z MSZ - dostajemy albo nie dostajemy. Cała reszta sprowadza się do hasła: „radźcie sobie”, czyli - kolokwialnie mówiąc: „jak pozyskacie środki to zrobicie to, czy tamto, a jak nie pozyskacie - to nie zrobicie”. Prowadzenie kanału, który musi zachowywać ciągłość, pracować i nadawać codziennie przy tak niestabilnych podstawach stanowi największe z moich wyzwań.
Pewnie dlatego - mimo wieloletniego doświadczenia dziennikarskiego - określa się Pani teraz jako manager?
Tak się czuję. Choć w większym stopniu powinnam zajmować się rozwojem stacji, nieustannie zajmuję się zapewnieniem jej przetrwania. Priorytetem jest walka o życie. W tym roku liczyliśmy np. na dofinansowanie z USA, ale nie otrzymaliśmy go. Chcąc nie chcąc działamy jako organizacja pozarządowa, mimo że nią nie jesteśmy. Wydaje mi się, że powinno być tak, że staramy się pozyskać finansowanie zagraniczne, ale główne instytucje sponsorskie są w stanie zapewnić pewną, niewielką poduszkę bezpieczeństwa firmie, którą powołały. Tak, abym nie musiała np. w październiku albo listopadzie „ścinać” i tak niezwykle skromnego programu. Teraz jest taka właśnie sytuacja. Oczywiście można mi poradzić ostre cięcia już od początku roku, tzw. „oszczędności” - na przykład, aby w cyklach audycji publicystycznych nadawać tylko jeden program w miesiącu zamiast nowego odcinka co tydzień, ale całościowe pogorszenie, podkreślam, i tak bardzo skromnej, oferty Biełsatu, zagraża jego podstawowym celom. W dodatku przecież program - np. realizacja filmu - to nie jest coś, co można zlikwidować, a potem „wskrzesić” z tygodnia na tydzień - film albo audycję zamawia się z wyprzedzeniem. Wszystko to, co robimy, jest działaniem w ciągłej niepewności. Bywa, że środki finansowe pojawiają się w ostatniej chwili. W takiej sytuacji, jeśli za wcześnie zrezygnuję z jakichś pozycji programowych, może okazać się, że nagle zostaję z dodatkowymi pieniędzmi, których nie przewidziałam. Więc z jednej strony mam świadomość, że merytoryczny rozwój tego kanału okazał się wielkim sukcesem i przerósł nasze oczekiwania, z drugiej zaś strony od 7 lat mam poczucie nieustającej walki. Teraz ze zgrozą myślę o tym, że jeśli przy obcinaniu budżetu państwa i nam zostanie obcięta choć złotówka, to ja tego w żaden sposób nie będę w stanie załatać. A jaszcze trzeba wziąć pod uwagę, że stacja musi się rozwijać, bo każde tego typu przedsięwzięcie musi być w ruchu, inaczej po kilku latach zaczyna „siadać”…
Ile wynosi w tym momencie łączny budżet TV Biełsat?
Ze strony TVP otrzymujemy tzw. wkład rzeczowy. Polega on na wycenie pomieszczeń i różnych usług - TVP wycenia to na 3,5 miliona złotych. Jest to wycena kosztów transpondera, ale też np. usług biura prawnego TVP, biura kadr itd. Z TVP nie otrzymujemy gotówki. Natomiast MSZ w tym roku przeznaczyło na rozwój TV Biełsat 18 mln złotych. Niestety, jak wspomniałam, dla odmiany nie mamy pieniędzy amerykańskich, a środki europejskie, na które liczyliśmy, będą najprawdopodobniej dopiero w przyszłym roku, co sprowadza się do tego, że nadal do zamknięcia rocznego budżetu brakuje nam ok. 1,5 miliona złotych.
Powiedziała Pani w jednym z wywiadów, że musieliście zostać mistrzami w robieniu dobrych rzeczy za minimalne pieniądze...
Tak jest rzeczywiście, a jednak czasem ludzie nie dowierzają nam… Spotkałam się nawet z przekonaniem, że jesteśmy wspierani przez służby specjalne milionami dolarów, skoro jesteśmy instytucją państwową finansowaną przez MSZ. Prawda jest taka, że gdyby nie nasz szczególny charakter swoistego „pospolitego ruszenia” i szczera ideowość większości załogi oraz wsparcie najrozmaitszych przyjaciół, którzy też w naszą misje wierzą, w ogóle byśmy nie istnieli.
Czy dysponujecie badaniami wskazującymi dokładnie, do jakiej liczby odbiorców Wasza telewizja dociera na Białorusi? Występuje tam problem związany z penetracją anten satelitarnych, przez co w pewien sposób rynek tamtejszy może być ograniczony...
Oczywiście robimy badania, przy czym w związku z oszczędzaniem, przeprowadzamy je zazwyczaj tylko raz do roku. Zlecamy je tej samej firmie, aby móc porównywać wyniki. Badania przeprowadzane są na reprezentatywnej grupie we wszystkich regionach Białorusi. Jeśli chodzi o samą społeczną świadomość istnienia Biełsatu i rozpoznanie marki, jest to znaczna liczba osób - bo niemal połowa populacji. Jeśli chodzi o osoby, które kiedykolwiek oglądały Biełsat, jest to również spora grupa, obejmująca ok. 12 proc., czyli ponad milion mieszkańców Białorusi. Natomiast 6 proc. respondentów deklaruje, że są stałymi widzami Biełsatu. Są to osoby, które oglądają Biełsat codziennie lub przynajmniej kilka razy w tygodniu. W liczbach bezwzględnych to blisko pół miliona widzów. Są to ostatnie świeże wyniki badań, które przeprowadzaliśmy w maju br. Nawet, jeśli przyjąć, że są niedokładne lub zawyżone, oddają jednak skalę oddziaływania Biełsatu.
Czy Pani zdaniem, takie liczby są zadowalające?
W przypadku projektów misyjnych szalenie trudno jest w odpowiedzialny sposób zmierzyć stopień realizacji misji. Formularze rozmaitych projektów nakazują mierzyć efektywność misji, jest to jednak w efekcie zawsze naciągane. W przypadku Biełsatu fakt, że istnieje duża grupa osób, która ogląda nas stale, stanowi dowód na ogromną siłę oddziaływania. Na Białorusi mieszka ponad 9 milionów ludzi, więc jeżeli liczba naszych stałych odbiorców obejmuje choćby 300 - 400 tys. widzów - stanowi to poważną grupę. Trzeba pamiętać o tym, że Biołoruś to kraj zamknięty, w którym nie mamy możliwości reklamowania się, gdzie nasza stacja nie posiada oficjalnego statusu i co najgorsze nie jest dostępna w kablówkach. W chwili, gdy pisaliśmy pierwsze wnioski o wsparcie do szwedzkiej agencji pomocowej, to przewidywałam rozwój stacji w roku 2012 do ok. 300 tys. widzów. To wyobrażałam sobie jako sukces. Oczywiście warto mieć skalę porównawczą, ale na pewno nie jest to odbiór telewizji rosyjskiej na Białorusi, do której każdy ma tam łatwy dostęp. Jedną z miar skuteczności jest np. stopień przyciągnięcia niezależnej elity białoruskiej do naszej telewizji. Mam tu na myśli nie tyle polityków, czy twórców i ekspertów ściśle opozycyjnych, ale osobistości cieszące się w kraju autorytetem, a po prostu niezależne od struktur rządowych. Kiedy zaczynaliśmy, w 2007 i 2008 r., stosunek do naszej inicjatywy bardzo wielu osób był pełen wątpliwości, dość powszechnie nie wierzono, że stacja przetrwa, sądzono, że to taki chwilowy pomysł Polaków. W tej chwili, gdy chodzi o elitę intelektualną Białorusi, czy będzie to pisarz, poeta, malarz, muzyk, czy historyk, to najczęściej jest u nas obecny, czy to jako komentator, czy konsultant, czy też tworzy dla nas filmy. To też miara naszego sukcesu. Bo mimo podejmowanych prób, Białoruś stanowczo odmawia rejestracji naszej stacji, biura, czy akredytacji dziennikarzy, powołując się na to, że pracujemy bez akredytacji. Powstaje tu takie błędne koło: nie otrzymujemy akredytacji, ponieważ bez niej pracujemy.
Czy w ostatnich miesiącach mimo wszystko nie ma ze strony władz Białorusi nieco większego zrozumienia?
Trudno mówić o zrozumieniu. Raczej coś w rodzaju zbrojnego rozejmu…. Stosunek do nas jest zazwyczaj funkcją polityki. Zwłaszcza tej w stosunku do Polski i Unii Europejskiej i odwrotnie. Sądzę, że zarówno polityka nadmiernego „wdzięczenia się” do reżimu, w płonnej nadziei znaczącego polepszenia stosunków, jak i polityka pełnej izolacji, całkowitego zamknięcia, w stosunku do reżimu białoruskiego, odbiłaby się na nas źle. Zresztą przez lata były już na to liczne przykłady… W pierwszym przypadku padamy zazwyczaj ofiarą chęci dogodzenia Łukaszence - nasi sponsorzy zaczynają się wahać i wycofywać, naciskają żebyśmy byli jak najmniej „polityczni”. W drugim może dochodzić ze strony reżimu do „wojny totalnej” z wszelkimi inicjatywami niezależnymi mającymi zagraniczne oparcie.
Dołącz do dyskusji: Agnieszka Romaszewska-Guzy: Wszystkie media są upolitycznione
TVN = udecja + własne interesy,
Polsat = ludyczna bida + własne interesy,
Polskie Radio = czerwoni,
Gazeta Wyborcza = udecja do kwadratu,
Rzeczpospolita - nie istnieje (wtórne bzdury, których nie da się przeczytać),
Wprost = czerwoni,
Polityka = udecja + czerwoni,
Newsweek = tygodnik Lisa, tabloid - dba o rodzinne interesy Lisa w hiper czerwonej TVP,
reszta = wpolityce.pl, wSieci, Gazeta Polska, Od Rzeczy... itp. = bolszewia, udająca Prawicę, której w Polsce nie ma (podobnie jest z Lewicą).
W sumie = POLSKIE "MEDIA" 2013, czyli rządowe śliniaki i wściekłe anty-rządowe śliniaki, ale też śliniaki poprzedniej koalicji.
Jedyne prawdziwe medium, to prywatne komentarze internautów, którzy nie mogą normalnie komentować na stronach ww. "mediów". Taki tam zgiełk i tłok własnych "komentatorów" piszących na jedno, zadane kopyto to, czego te "media" nie mogą napisać i podpisać nazwiskami swoich funkcjonariuszy - partyjnie - bezpartyjnych.
W sumie cenzura i manipulacja = pszenno-buraczane kłamstwa dla maluczkich oraz popelina - udecko-czerwono-zielono (czerwono) - bolszewicka. I to wszystko dla mamony, bo przecież nie dla przytomnych i tracących przytomność czytelników.