Andreas und Ingeborga czyli Medjugorie bis

Johnny Data ostatniej zmiany: 2011-08-02 21:05:15

Andreas und Ingeborga czyli Medjugorie bis

2011-08-02 17:23:22 - Johnny

W tym roku udało mi się zwiedzić Chorwację. Może zwiedzić to za dużo
powiedziane, jak i Chorwacja to też nadużycie. W każdym razie siedziałem 2
tygodnie nad Zalewem Żywieckim i dzielnie odpierałem ataki
deszczu, gradu na przemian z falami arktycznego zimna;-)
Dziś Chorwacja to w sumie żadne mecyje; niewiele ponad 1000km od mojego
grajdołka. Relacja zatem nie będzie ani zbyt odkrywcza, bo tylko słowo
pisane bez dokumentacji na youtube, ale nie trasa owej pyrkawki jest
najważniejsza, a końcowy przystanek. Podróż odbyłem tak jak sobie wcześniej
wymarzyłem: easy rider - bez gpsa, bez konkretnie zaplanowanej trasy - ot
na pałę. Nawet laluni nie zdążyłem oddać na obiecany przegląd
przedwyjazdowy. Na szczęście wybaczyła mi za niski bieżnik przedniej opony,
czy nie pierwszej świeżości olej silnikowy i nie zawiodła przez całą trasę.
Luba też miała ochotę się zabrać, ale przekonałem ją, że czasy plecaczka
należą do przeszłości, a z szafą gdańską lalunia sobie nie poradzi. Mimo to,
uparła się jednak jechać i gdyby nie moja premia kwartalna pozostawiona do
Jej dyspozycji to pewnie nie dałaby sie przekonać do uroków beskidzkiego
landszaftu. Pojechałem zatem tak jak lubię - samotnie. Nieraz na kampingu
czy postojach inni motocykliści pytali mnie czy się nie boję, czy to nie
nudno itd. Zawsze wtedy odpowiadałem, że przez 50 tygodni w roku muszę
nieustannie coś sprzedawać, wieszać makaron na uszach, wciskać kit - byle
tylko szef miał na tego nowego Maybacha, a po przyjściu do domu wysłuchiwać,
że wypłatę też mam małą. Zatem przynajmniej te 2 tygodnie w roku chcę mieć
naprawdę święty spokój. Na ten czas wystarczy mi własne towarzystwo, gotówka
i sakwa z kilkoma książkami.
Trasa była bardzo łatwa - jak wbiłem się na autostradę w Żilinie na
Słowacji to praktycznie dojechałem nią do samego wybrzeża nieopodal Rijeki.
Jednak pierwszy nocleg zrobiłem sobie nad Balatonem. Nie należę do tych
harpaganów, co to od świtu po noc potrafią usiedzieć w siodełku; 500km to
dla moich 4 liter maksimum.
Na drugi dzień pognałem dalej. Gdy po paru godzinach oczom moim ukazał
się widok morza, ogarnęła mnie prawdziwa euforia. Nie wiem jak wy, ale ja
czuję dziwny, atawistyczny pociąg do mórz - tych bezkresnych przestrzeni,
groźnego szumu wód. Góry też lubię, ale takie prawdziwe dreszcze wywołuje
jednak morze. Kamping był przecudnej urody - nieopodal miasteczka Novi
Vinodolski - bez umta, umta atakujących non stop z knajpianych głośników,
bez basenów ze zjeżdzalniami, bez tabunów animatorów - ot niewielki,
siermiężny (bo wyposażony tylko w budkę z klopami i prysznicami) kawałek
nadmorskiego uroczyska. Namiot rozłożyłem niby w ustronnym miejscu, ale i
tak czułem się jak Wania pod Stalingradem - otoczony zewsząd niemieckimi
camperami. Czego oni tam nie mieli, nawet haziel na kółkach ze sobą
smyczyli, o najprawdziwszej pompowanej kanapie nawet nie wspomniawszy. Ale
cóż, naród bogaty to i wczasy na bogato.
Moimi sąsiadami byli frau Ingeborga i herr Andreas, przesympatyczna para
emerytów z Dortmundu. Próbowałem nawet z nimi zagadać, ale niestety mój
niemiecki poza codzienne morgen nie sięga. Specjalnie ich nie śledziłem
ale siłą kampingowej transparentności obserwowałem ich zwyczaje. A te godne
są utrwalenia, bo przeczą obiegowym opiniom o zupełnym braku fantazji u
naszych przyjaciół zza Odry. Zacznijmy zatem od pierwszych promyków słońca.
Śniadanie. Otóż, śniadanie w wydaniu niemieckim to żaden tam lekki
posiłek, ale najprawdziwsza pierwsza komunia; 12 metrowy stół zastawiony
jadłem wszelakim do morza do gór. Czasami miałem wrażenie, że rzeczywiście
żyjemy w czasach ostatecznych, bo przypominało to ostatnią wieczerzę. Ja
swoją krakowską suchą popijaną kubkiem knorra dojadałem za sosenką, by nie
poddać w wątpliwość 3%-owy przyrost polskiego PKB. Każdego dnia frau
Ingeborga wstawała wczesnym rankiem i krzątała się wokół stołu. Gdy ten
uginał się od potraw delikatnie przywoływała męża. Gdy 130 decybeli rozdarło
niebo nad Chorwacją w drzwiach pojawiał się herr Andreas. Budowę miał typową
dla przedstawicieli swej nacji, a więc mikry nie był, z lekko tylko
zarysowanym brzuchem (i na tym poprzestańmy, by dokładniejszym opisem nie
pogorszyć dobrosąsiedzkich stosunków). W każdym razie czynił ze stołem to,
co przedpotopowi Hunowie z upadającym Rzymem.
Po posiłku frau Ingeborga cały ten chlew w postaci szklanek,
szklaneczek, talerzyków, filiżanek, sztućców pakowała do przenośnego basenu
olimpijskiego i maszerowała z tym do mycia. Oczywiście z tym olimpijskim
to przesadziłem, bo ledwie możnaby tam rozgrywać zawody na krótkim basenie,
ale nazwanie tego miednicą to tak jakby moją Lubą oskarżyć o anoreksję.
Potem sympatyczna rodzinka wędrowała nad morze. Oznaczało to, że
wszelkiego rodzaju ptactwo miało na swoje trele morele 5 minut. Właściwie
dokładnie tyle, bo po takim czasie Frau Ingeborga wracała i już czyniła
przygotowania do obiadu. I znowu w ruch szły tłuczki, noże, chochle,
durszlaki. Miałem nieodparte uczucie, że prawdziwa Niemka na wczasach musi
czuć się tak jak u siebie w domu. Na okrągło pranie, sprzątanie, gotowanie,
tak aby chwili nie stracić na bezproduktywnym opalaniu się tudzież morskiej
kąpieli.
Po obiedzie słuchali sobie swoich heimat melodii. Dla lokalnego
ptactwa była to prawdziwa apokalipsa. Zagłuszane przez Ich liebie dich i
Du bist mein schatz decydują się na zbiorowe samobójstwo.
Najciekawszy były jednak wieczory. Uprawiali wtedy seks... On odpalał
satelitę i inicjował grę wstępną ze swoim Schalke 04, ona przeżywała orgazmy
z Mr Musclem i Persilem. Seks jednak nie był w stanie wyczerpać naszego
Andreasa, który do samego rana jeszcze ostro piłował drewno, zmuszając
wszystkich dookoła do całonocnych medytacji... (Jak tu hooy'a wyłączyć?!)
Urocza niemiecka rodzinka dostarczała mi niezapomnianych wrażeń.
Podejrzewam jednak, że nie poświęciłbym jej całego reportażu, gdyby nie
wstrząsające wydarzenie z ostatniego Piątku. Otóż leżymy sobie na plaży - ja
czytam książkę, frau Ingeborga bojaźliwie pluska się w morzu, herr Andreas
drzemie pod parasolem. Nagle słyszę podniesiony głos Ingeborgi:
- Andreas, kuck mal, Andreas!
Niestety krzyki małżonki zagłuszane szumem fal nie zrobiły na Andreasie
większego wrażenia. Śpi snem sprawiedliwego, zbywając coraz bardziej
natarczywy jazgot Ingeborgi niekontrolowanym popierdywaniem. Decyduję się
podejść do zaspanego Germańca. Sztucham delikatnie i wskazuję na małżonkę
wymachującą rękami. Budzi się i niewyostrzonym jeszcze wzrokiem próbuje
wodzić za palcem wskazującym żony. Wysiłki okazują się nadaremne, za chiny
ludowe nie wie o co chodzi. Wyczerpana ciągłym pokrzykiwaniem Ingeborga
wychodzi na brzeg i wydobywa z siebie delikatne:
-Jędruś, patrz... delfiny!!!


Tej nocy tanim chorwackim winem utrwalałem przyjaźń polsko-niemiecką, a nad
gwiaździstym niebem długo niosła się rzewna szła dzieweczka do laseczka.
Wtedy też byłem świadkiem najprawdziwszego cudu, gdy Andrzej i Kinga - para
najprawdziwszych Niemców z Bytomia, przemówiła piękną gwarą śląską. O mało
przy tym nie padła ze śmiechu wspominając jak to zrobiło w konia wielki
naród niemiecki za pomocą tricku z rodowodem swego owczarka niemieckiego.


Pozdrawiam Johnny

tera robie w podkoszulkach:
allegro.pl/koszulki-johnny-ego-autorskie-niepowtarzalne-i1732687238.html




Re: Andreas und Ingeborga czyli Medjugorie bis

2011-08-02 18:03:22 - KJ Siła Słów

W dniu 2011-08-02 17:23, Johnny pisze:

> Śniadanie. Otóż, śniadanie w wydaniu niemieckim to żaden tam lekki
> posiłek, ale najprawdziwsza pierwsza komunia; 12 metrowy stół zastawiony
> jadłem wszelakim do morza do gór.

trza było zapiąć obrus do moto i:

www.youtube.com/watch?v=-cM9S2AzU28

KJ



Re: Andreas und Ingeborga czyli Medjugorie bis

2011-08-02 21:05:15 - Boniek

W dniu 2011-08-02 17:23, Johnny pisze:

> chochle, durszlaki. Miałem nieodparte uczucie, że prawdziwa Niemka na
> wczasach musi czuć się tak jak u siebie w domu. Na okrągło pranie,
> sprzątanie, gotowanie, tak aby chwili nie stracić na bezproduktywnym
> opalaniu się tudzież morskiej kąpieli.

A to nie było kinder, küche, kirche jak za Wilhelma? :D
pzdr.

--
Boniek
gg 644826
Yamaha TDM 900
www.bikepics.com/members/boniek/



Tylko na WirtualneMedia.pl

Zaloguj się

Logowanie

Nie masz konta?                Zarejestruj się!

Nie pamiętasz hasła?       Odzyskaj hasło!

Galeria

PR NEWS