Przegląd seriali na wakacje. Co warto obejrzeć latem?
W streamingu nie ma przerwy na sezon letni. Premiery odbywają się cały czas i to te największe, jak choćby niedawny debiut drugiego sezonu „Rodu smoka”. W czasie pauzy w emisji seriali telewizyjnych, które zakończyły swoje transze, proponujemy - idealne na lato - produkcje ze streamingu. Skupiamy się na premierach minionych miesięcy. Jak zawsze u nas, zróżnicowane tytuły, od komedii po dramat.
1. „Palm Royale” – AppleTV+
Amerykańskie lata 60. to jeden z ulubionych momentów popkultury. Stare pieniądze i tradycyjny podział ról ustępują miejsca rewolucji seksualnej i emancypacji kobiet. Zamiast szykownych sukienek koktajlowych, coraz częściej pojawiają się dżinsowe spódnice i feminizm drugiej fali. Doskonałym podsumowaniem lat 60. stał się serial „Mad Men” Matthew Weinera. „Palm Royale” nie ma szans konkurować z kultową produkcją o uwagę widzów, ale na letni seans nadaje się idealnie.
Dziesięcioodcinkowy „Palm Royale” powstał na podstawie książki „Mr. and Mrs. American Pie” autorstwa Juliet McDaniel. Punkt wyjścia jest bardzo obiecujący. Lato 1969 roku trwa w najlepsze, kilka miesięcy wcześniej zaprzysiężono nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Dicka Nixona, a pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu. Dla uprzywilejowanych przedstawicielek starych pieniędzy, to idealny czas na spotkania w elitarnych klubach, odbieranie nagród za całoroczną dobroczynność i przygotowywanie wyjątkowej sukni na kolejny raut. Maxine (w tej roli Kristen Wiig) pojawia się w Palm Beach znikąd i od razu próbuje przedrzeć się do grona tamtejszej śmietanki towarzyskiej. Okazuje się, że to wcale nie jest takie proste.
„Palm Royale” stara się być tak samo estetyczną produkcją jak wspominany „Med Man”, „Masters of Sex”, czy „Wspaniała Pani Maisel”. Wszystkie te tytuły, w dekoracjach lat 50. i 60. opowiadały ważne historie o kobietach, rewolucji seksualnej, a także przemianach obyczajowych, które wyznaczały takie wydarzenia jak np. Woodstock 1969. Niestety „Palm Royale” wypada blado na tle swoich poprzedników. Jednak jako przyjemna dla oka pocztówka z amerykańskich lat 60. sprawdzi się dobrze.
Zobacz: Co w lipcu obejrzymy na Prime Video? Lista filmów i seriali
2. „Algorytm miłości” – Canal+ online
Produkcja składająca się z dziesięciu odcinków, została w całości udostępniona subskrybentom w dniu premiery na platformie Canal+ online. Serial to w dużej mierze eksperyment, którego satyryczne ostrze wymierzone jest w to, co uwielbiają pokazywać nam dzisiaj stacje telewizyjne – popularny format bikini reality.
„Algorytm miłości” działa w podobny sposób jak „UnReal: Telewizja kłamie”, tylko uderza w tony komediowe, a nie dramatyczne. Warto podkreślić, że to pierwsza tego rodzaju produkcja jawnie kpiąca z dzisiejszej diety telewizyjnej. Satyra uderza zarówno w prowadzących, uczestników, jak i widzów poszukujących tego rodzaju wrażeń. Serial zabiera nas do willi pod Warszawą, w której śledzić będziemy piąty już sezon show „Algorytm miłości”, gdzie wszyscy pragną tejże oraz przy okazji mogą zarobić spore pieniądze.
Zamiast Teneryfy, jest zima pod Warszawą (cięcia budżetowe!), zamiast oceanu, kryty basen, ale to, co najważniejsze, czyli emocje, nowi znajomi i zapas wysokoprocentowych trunków, producenci zapewniają. I tutaj zaczyna się cała zabawa, czyli poznawanie galerii osobliwości. Tylko zamiast kobiety z brodą, albo kobiety węża, czy człowieka o dwóch twarzach, mamy zdeklarowanego feministę, wielkomiejskiego chłopaka ze wsi, młodą matkę, hetero samca z prawdziwego zdarzenia, dziewczynę rodem z Konfederacji itp.
To, co udało się w „Algorytmie miłości” to dobre sportretowanie uczestników zwykle silących się na emocjonalne wygibasy, deklarowanie przywiązania do wartości intelektualnych, czy udowadniających, że chodzi o coś więcej niż zabawę, seks i pieniądze (kolejność dowolna). Wszystkie „setki” nagrywane w punktach zwrotnych akcji, brzmią jak w pocie czoła artykułowane formułki, których gracze uczyli się cały dzień. Głupotę tych wyznań „Algorytm miłości” wprowadza na zupełnie nowy poziom.
Zobacz: Serial „The Boys” odnotował świetną oglądalność mimo krytyki ze strony wyborców Donalda Trumpa
3. „Sugar” – AppleTV+
Bohaterem jest John Sugar (w tej roli Colin Farrell), prywatny detektyw zajmujący się sprawami zaginięć. Nie jest jakimś pierwszym lepszym debiutantem chwytającym się każdego zlecenia byle zarobić na czynsz, ale szanowanym specjalistą z ogromnym doświadczeniem. Pracuje sam, ale jego szefową jest Ruby (w tej roli Kirby Howell-Baptiste), znająca – jak to w kryminałach bywa – słabe strony bohatera i gasząca wszystkie pożary, które Sugar postanowi wywołać. Zawsze stoi w narożniku głównego bohatera nawet gdy ten cały czas przegrywa. Sugar akurat nie musi martwić się porażkami, bo jest spostrzegawczy, rzetelny, pracowity więc klienci są z niego zadowoleni, a on może dalej mieszkać w swoim hotelowym bungalowie.
Sugar kocha filmy, uwielbia klasykę, kino pomaga mu interpretować rzeczywistość. Dlatego gdy otrzymuje nowe zlecenie od znanego producenta filmowego Johna Siegela, od razu je przyjmuje, mimo że inaczej umawiał się ze swoją szefową. Chce pomóc zrozpaczonemu dziadkowi, który uważa, że z jego wnuczką stało się coś złego. I w ten sposób John wkracza w nową sprawę i życie nowej rodziny. Jeśli ma odnaleźć zaginioną Olivię, musi poznać sekrety jej bliskich. Rodzina Siegelów, to zamożni, niesympatyczni ludzie z branży filmowej więc poza wątkiem kryminalnym, otrzymujemy też spojrzenie na świat, do którego na co dzień nie mamy wstępu.
Ośmioodcinkowy „Sugar” na pewno zachwyci fanów kina noir, a także wielbicieli stylizacji i nawiązań filmowych. Mimo że opowiada losy postaci, która myśli współcześnie (detektywi z czasów klasycznego Hollywood nie byli tak empatyczni wobec zwierząt, ani wyemancypowani w myśleniu o kobietach), mogłaby odnaleźć się w uniwersum „Podwójnego ubezpieczenia”.
Serial stanowi hołd, albo rodzaj laurki dla starego Hollywood. Atmosfera miasta jest senna i męcząca, ludzie z otoczenia Olivii niegodni zaufania, a życie Johna ciągle tkwi w blokach startowych. Wiemy, że detektyw ma za sobą trudne wydarzenia, problemy zdrowotne i momenty, kiedy traci kontakt z rzeczywistością.
4. „Ripley” – Netflix
Kolejna ekranizacja słynnej powieści Patricii Highsmith pod tytułem „Utalentowany pan Ripley” wydawała się niepotrzebna. Wystarczy wspomnieć film „W pełnym słońcu” z Alainem Delonem z 1960 roku, „Amerykańskiego przyjaciela” z 1977, czy „Utalentowanego pana Ripleya” z Mattem Damonem sprzed ćwierć wieku, aby uznać, że popkultura na dobre rozprawiła się z Tomem Ripleyem. A jednak serial Netfliksa zaskakuje swoją interpretacją tej niejednoznacznej postaci.
Wielka w tym zasługa Andrew Scotta. Aktor nie raz dowiódł już swojego wybitnego talentu, ale to, co robi w „Ripleyu” to prawdziwa wirtuozeria. Serial Stevena Zailliana opiera się na występie Scotta, jest to właściwie teatr jednego aktora, w najlepszym wydaniu. Nieprzypadkowo nawiązuję do teatru, ponieważ „Ripley” jest produkcją, która stara się być bardzo blisko widza.
Na przestrzeni ośmiu odcinków, większość czasu spędzamy z Tomem Ripleyem. Oglądamy go z każdej możliwej strony: gdy siedzi, myśli, pisze, pakuje walizki, kombinuje, oszukuje, zapętla się w swoim szaleństwie. Przyglądamy się jego dłoniom, twarzy, analizujemy marsowe miny, fałszywe uśmiechy, zafrasowanie malujące się na czole. Wszystko to dzięki roli Andrew Scotta jest niezwykłym widowiskiem. Nawet obserwowanie jak bohater wkłada sygnet na palec, staje się wydarzeniem.
Co ciekawe, akcja „Ripleya” toczy się bardzo niespiesznie. Pierwsze odcinki są właściwie impresją na temat tego, jak wyobrażamy sobie włoskie wakacje. Nie bez znaczenia jest również fakt, że serial powstał jako produkcja czarno-biała więc skojarzenia z włoską kinematografią lat 60. są nieuniknione, podobnie jak z późniejszymi jej reinterpretacjami.
5. „Jeden dzień” – Netflix
„Jeden dzień” (14 odcinków), to kameralny serial Netfliksa, zaskakujący świetną obsadą aktorską i bardzo udanym powrotem do estetyki lat 90. Jeśli znacie film „Jeden dzień” z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem z 2011 roku, tym bardziej musicie obejrzeć serial, bo ten wnikliwej przygląda się swoim bohaterom i odkrywa w nich emocje, na które nie było miejsca w obrazie filmowym.
Netflix zdecydował się na eksperyment. Nie opowiada współczesnej historii miłosnej, pokazującej świat, który jego użytkownicy dobrze znają i mogą identyfikować się z tym, co przeżywają bohaterowie uwikłani w media społecznościowe i smartfony. Zamiast tego zabiera nas do Edynburga końca lat 80. (dokładnie 15 lipca 1988).
Na imprezie pożegnalnej dla studentów ostatniego roku bawią się Emma (Ambika Mod) i Dexter (Leo Woodall). Ona jest prymuską o hinduskich korzeniach, marzącą o pisaniu, ale rodzina oczekuje od niej poważnej kariery i stabilnego zawodu. Z kolei Dexter jest zamożnym, uprzywilejowanym lekkoduchem, który dotychczas nie splamił się żadną pracą. Różni ich wszystko, ale spotykają się tej ostatniej nocy, kiedy właściwie powinni się minąć i rozejść każde do swojego świata. Teoretycznie miało się to skończyć na jednej nocy, ale stało się historią rozpisaną na dwadzieścia lat.
Emma i Dexter będą widywać się 15 lipca każdego roku, a my będziemy obserwować, dokąd to zaprowadzi bohaterów. Niewątpliwym atutem produkcji jest drobiazgowe odtworzenie lat 90. Emmę i Dextera spotykamy w Edynburgu, Londynie, Paryżu, na wakacjach w Grecji i każde z tych miejsc pokazane jest jak pocztówka z epoki najntisów. Moda uliczna, muzyka, outfity bohaterów, wszystko to przypomina seriale, które oglądaliśmy pod koniec minionego wieku.
Dla fanów estetyki lat 90. to pozycja obowiązkowa, mimo że coraz więcej mówi się o tym, że przeceniamy „stare dobre lata 90.”, bo wcale nie były takie „dobre”. Serial jednak nie skupia się na ocenie życia społecznego ani politycznego tamtych czasów w Wielkiej Brytanii, a jedynie pokazuje znany mechanizm, że po prostu tęsknimy za latami naszej młodości, a kiedy one się przydarzyły, to już sprawa drugorzędna.
Dołącz do dyskusji: Przegląd seriali na wakacje. Co warto obejrzeć latem?
Staranne kadry, pieczołowicie dobrane plany, perfekcyjne filmowanie.
Scott to jedno, ale obrazki w tym serialu to dopiero wirtuozeria. I rozkosz dla oka.
Staranne kadry, pieczołowicie dobrane plany, perfekcyjne filmowanie.
Scott to jedno, ale obrazki w tym serialu to dopiero wirtuozeria. I rozkosz dla oka.