Wyobraźmy sobie taką sytuację. Stoimy w kolejce do kasy. Pani pyta: czy zapłacimy kartą, czy gotówką? Dokonujemy bohatersko tego prozaicznego wyboru. Zaglądamy do koszyka i okazuje się, że ktoś inny nam zwędził towar. Po prostu go wyjął i spokojnie kupuje, może nawet w sąsiedniej kasie. W realnym życiu takie wydarzenie jest nie do pomyślenia, ale nie na wyprzedażach w sklepach internetowych. Tam jest to zjawisko częste, może nawet nagminne.
Mała scenka z dziś. Wyprzedaż ubrań dla dzieci. Kupujemy z żoną sukienkę dla córki. Wybieramy rozmiar „kiecki” (zresztą – jedyny, jaki był) i pakujemy ją do wirtualnego koszyka. Przeglądamy jeszcze inne produkty dostępne w ofercie. Trwa to niespełna osiem minut (rozmawialiśmy przez telefon, stąd wiem dokładnie ile całe wydarzenie trwało). W koszyku cały czas przebywa spokojnie sukienka. Przystępuję do zrealizowania zamówienia. Zostaję poproszony o wybór opcji dostawy. Wybieram. Następny punkt to podanie adresu i w tym momencie pojawia się komunikat, że sklep nie może zrealizować zamówienia na sukienkę, bo nie ma jej w wybranym przeze mnie rozmiarze…
Nie pierwszy raz spotykam taką sytuację, więc klnę już nawet niespecjalnie głośno. Kolejny raz w sklepie internetowym wyciągnięto coś z mojego koszyka, tuż przed zapłatą. Cóż, więcej na internetowe wyprzedaże się nie wybiorę, przez wzgląd na szacunek do samego siebie.
Państwu też serdecznie odradzam. Chyba, że w tle puścicie sobie „Be quick or be dead” Iron Maiden”.