W ciągu ostatniego dziesięciolecia nie było kampanii wyborczej, w której miałbym tyle czasu wolnego. Pełniłem bowiem li tylko rolę konsultanta jednego ze sztabów. Miałem więc możliwość poobserwować kampanię z bok, a, że do kompletu zawodowo rzucało mnie po Polsce i byłem w tym okresie w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku i Krakowie mam całkiem niezłą bazę do wyciągania wniosków o marketingu politycznym stosowanym wersja: A. D. 2009.
Pomijam wybór kandydatów przez poszczególne opcje – bo te mają jakąś swoją filozofię chyba obcą europejskim standardom logicznym. Na przykład wystawienia lidera rankingów na najbardziej zmarnowany mandat w Sejmie RP bieżącej kadencji na wysokiej pozycji nie znajduje dla mnie żadnego uzasadnienia.Pomijając zatem sam dobór indywidualności i indywiduów na listach wyborczych skupmy się na samej kampanii i to przede wszystkim na jej poziomie regionalnym – ogólnopolski każdy widzi, a o hasłach wyborczych napisał już ciekawie na swoim blogu Ewaryst Fedorowicz.
Jedynka dla władzy – czyli punkt pierwszy. Nie stworzono żadnej sensownej akcji ogólnopolskiej, która poinformowałaby ludzi, że wybory rzecz ważna; nie pokuszono się nawet o informacje poco się wybiera jakiś dziwny Parlament Europejski. Tu przypomina mi się „Scyzoryk” Liroya „Scooby Doo! A co to k… jest? To takie bydle – zajebisty pies!” Nawet tego brakło, a chwytliwe „poszły wójty i plebany i walili w tarabany…”, czy pani wkładająca stanik do walizki to o „jeden most za…” blisko.
Efekt? W kampanii pomija się w ogóle kwestie tego poco do PE się idzie i co ma się tam zamiar robić. Głównie ględzono więc o traktacie konstytucyjnym, renegocjacji traktatu akcesyjnego i o polskiej reprezentacji w PE, której przecież nie ma bo być nie może ze względu na strukturę owego gremium. Paranoją byłoby zresztą gdyby Europosłowie zaczęli zastępować rządy krajów członkowskich…
Co nowego w samym marketingu? Kompletnie nic. W 2004 – po kampanii do PE zresztą – odbyłem debatę na temat tego „co dalej” w świecie politycznej promocji, teraz byłoby chyba jeszcze smutniej… No ale popatrzmy na to co zobaczyć mi się udało.
Błąd pierwszy – elementarny i dość powszechny – nieokreślenie grupy docelowej chodzącej akurat do tych wyborów i prowadzenie wściekłych ataków w próżnie.
GADŻETY. W Poznaniu byłem na Gift Expo –przedstawiciele sztabów wyborczych nie rzucali się w oczy – może byli głęboko zakamuflowani na przykład pod postacią robota rozdającego ulotki . Nowych gadżetów promocyjnych zatem nie było. Jak długo można robić: długopisy, baloniki i chorągiewki? Sam jestem ciekaw.
LAYOUT. W zasadzie: łamanie layoutu. Kandydaci chcą się wyróżniać. Jak nie mają czym to łamią zasady layoutu i tworzą swój jedynie słuszny plakat. Efekt – pstrokacizna na ulicach i widoczny nawet dla laika brak profesjonalizmu. Jakby wykonali taki numer powiedzmy w Coca – Coli dyndali by na hakach za poślednie ziebro! Tu wolnoamerykanka. W Gdańsku wzruszył mnie kandydat o znanym nazwisku, który wywiesił swoje bannery z ostatnich kilku wyborów… No ale „jego twarz jakaś znajoma” Kto na łamaniu layoutu zyskuje? Nikt. Ugrupowanie nie bo wypada na niezorganizowaną bandę leszczy, kandydat tez nie bo przestaje się kojarzyć z ugrupowaniem.
„CELEBRYCTWO”. Pewnie każdy ma swojego „ulubionego” celebry tę, ale w tej kampanii „politycy” pokazali, że nawet najwięksi łowcy gazetowych szpalt to przy nich dzieci z piaskownicy. Czego to nasze oczy nie widziały przez ostatni miesiąc! Gotowanie – oczywiście w tym własne przepisy! Biegi – co z tego, że nie biegał od 73 – są wybory biegać trzeba! Kibicowanie zwycięskim drużynom (Vive Kielce też zyskało kilku fanatycznych wręcz fanów ), pojawianie się na wszelkich rautach. Osobiście żałuję, że TVN24 nie zrobił tym razem akcji – stanie na rękach w zamian za czas antenowy. Z lokalnej gazety co dzień uśmiecha się do mnie człek tak zdesperowany w walce o lukratywną emeryturę, że idę o zakład iżby na owych rękach stał.
KĄSANIE WROGA! Termin zapożyczyłem od dobrych Niemców, czyli tych z CDU, z których doświadczeń w tym zakresie miałem możność nieco skorzystać. O czym mowa? Gerhard Schröder wygrał wybory dzięki landom wschodnim gdzie pojechał i obiecał – nic bardziej prozaicznego. Kiedy po dwóch latach z bagażem niespełnionych obietnic wybierał się na trasę po landach wschodnich Die Junge Union (pamiętajmy – młodzieżówka może poprowadzić spokojnie akcje, które nie przystoją już smutnym panom w garniturach) przygotowało akcję następującą. Miasta i miasteczka zalepiono plakatami z wizerunkiem kanclerza na kuli armatniej. Podpisano – „kolejna kłamliwa trasa”. W każdym zaś miejscu, do którego przyjeżdżał kanclerz witał do osobiście Baron Munchausen… Największym sukcesem akcji było to, że Gerhardowi w końcu puściły nerwy i to w obecności kamer („Erystyka” Schopenhauera – wyprowadź przeciwnika z równowagi. Zdenerwowany jest twój. ) U nas też kąsamy co raz lepiej. Dostałem od przyjaciół dwa przecudnej urody komiksy w formacie PDF, obejrzałem parę filmików na YouTube. Sądzę, że kąsanie to przyszłość w marketingu politycznym. Pamiętajmy i tę uwagę z „Erystyki” Schopenhauera – „śmieją się – więc są po twojej stronie!”
BOMBY. Media w skali ogólnopolskiej wspomniały o ewakuacji jednej z konwencji wyborczych jakie miały miejsce w Kielcach po telefonie o podłożeniu bomby. Gdyby nie ten fakt pies z kulawą by o owej konwencji nie wspomniał. Trochę mi to przypomina „zamach bombowy” w Warszawie AD 2005 z prezydentem miasta lecącym na koszt podatnika (uwielbiam ten zwrot )przez pół Polski by dać się wysadzić wraz z współmieszkańcami! Jak by nie było, ja doliczam bomby do polskiej odmiany marketingu politycznego i to jak widać dość skutecznej.
INTERNET. Jeśli uznać analizy twierdzące, iż niejaki Obama wygrał wybory prezydenckie dzięki sieci to (choć nie wiem, czy kandydatka na wiceprezydenta USA promowana przez stronę przeciwna nie była w tym względzie skuteczniejsza…) widać, że u nas jeszcze do tego daleko. Chociaż – wybory do PE to elektorat specyficzny jak na nasze warunki więc może i z netu korzysta… Niestety w tym względzie też dużo „raczkowania” na promocyjnej niwie. Widziałem strony godne uznania, ale i pełno marnoty… Bywało też śmiesznie. Sztab jednego z kandydatów z pompą wielką uruchomił jego stronę i ruszył – moim zdaniem w chybionym miejscu, z intensywną promocją. W wersji był dział „Moi przyjaciele”, który od otwarcia przez czas jakiś wisiał… pusty, a potem go zdjęto. Przypomniało mi to scenę z drugiej części „Psów”. Były pułkownik KGB (o ile dobrze pamiętam) mówi do Frantza, Wolfa i Młodego:
Ja dumam szto my budiem druzjami!
Frantz: a u was jest drug?
Pułkownik: niet…
Czy można w tym względzie wykorzystać „Naszą Klasę”? Szczerze wątpię. Sztuczna obecność kandydata, który zebrał 29 znajomych, nie zna obsługi komputera i poza sobą nie lubi ludzi nie przysporzy mu elektoratu, raczej zniechęci tych, którzy nie doczekają się odpowiedzi na wysłane zaproszenie…
R(adio)TV (i agd. ). Dominują – wciąż – na rynku lokalnym gadające głowy. Wersja A) kandydat mówi coś o sobie i prosi o głos; wersja B) Ktoś – mniej lub bardziej znany – mówi o kandydacie i prosi o głos; wersja C) i kandydat i ktoś mówią o kandydacie i proszę o głos. Ciekawe jaki produkt może sprzedać sama gadająca głowa? No chyba, że Steve Ballmer Jeszcze bardziej ciekawi brak spójnej kampanii wizerunkowej w radio i tv poszczególnych komitetów w płatnym czasie reklamowym (bezpłatnego raczej nikt nie ogląda i nikt nie słucha). Zgonią to na kryzys, czy jak?
Powyższy, rozwlekły, jak na ten gatunek literacki jakim jest blog, tekst oczywiście nie wyczerpuje całej skali problemu, jakim jest częsta amatorszczyzna, ignorancja i absurd w działaniach kampanijnych. Dziś ostatni dzień przed ciszą wyborczą, sztaby zaczną podsumowywać kampanię już od wtorku, politolodzy dzień wcześniej, a spece od wizerunku jak znajdą czas. Mimo wszystko ciekaw owych podsumowań jestem.
Aha – na wybory idę. Mam swój typ odkąd wiem, że kandyduje i bez względu na poziom kampanii wiem, że dobry zeń człek, i tyle.
.
Oj, to Pan rzeczywiście kawał research’u zrobił.
Zabiegany dziś jestem, ale jak się „obrobię”, to sobie (trochę) popolemizujemy
Super!!! Oczekuję na „trochę polemizowania” z utęsknieniem
Po 4 czerwca modyfikuję troche mój nick, (dla spostrzegawczych )
,
z grubsza ma Pan rację
Tak kampania to totalna wiocha
nie wiem czemu, po polsku mówi się wiocha, ale wiocha.
Pewnie dlatego reklama promująca niedzielne wyjście z domu to wspominane „wójty i plebany”
No cóż – może być globalna wioska, może być i kampanijna wiocha. Pozdrawiam, ZB
I po ptokach.
Europa, Europa,
Jełop do jełopa.
Posiedzą sobie trochę i tyle leki na hemeoroidy będą szły jak woda.