Sukces w sieci można rozpatrywać w wielu aspektach, choćby w zależności od tego kogo lub czego dotyczy. Co może być jednak miarą sukcesu osobistego? Propozycja rozwiązania zagadki poniżej.
Na wstępie zaznaczam, iż na zabawę w definiowania słowa "sukces" wciągnąć się nie dam, nie będzie zatem na wstępie „założeń do założeń”. To już każdy musi sobie zmierzyć sam
Co zatem może stanowić miarę sukcesu w Sieci?
Pozycja w wyszukiwarce Google? Ten blog po wpisaniu w przeglądarkę mojego imienia i nazwiska znajduje się na 10 pozycji (stan na 22. 05. 2009), a zatem na pierwszej stronie. Przede mną dominuje mój wielki imiennik – profesor Brzeziński. Czy to sukces? Nie jestem pewien – szukajmy dalej.
Liczba użytkowników – najwięcej użytkowników miał temat „telewizja bez abonamentu” – ponad 3600. Nie mam skali porównawczej z liczbą czytelników innych blogów. Paru tzw. Blogerów zahaczyłem e-mailowo – nie odpowiedzieli… Bez porównania trudno jednak mówić o sukcesie, nieprawdaż? Sprawdzajmy dalej.
Liczba komentarzy? Również najczęściej komentowanym był powyższy wpis. Komentarzy 21. Jak sprawdziłem na stronie głównej blogów tworzonych na wirtualnenedia. pl do sukcesu to w tym wypadku raczej daleko. Najczęściej komentowany wpis miał 352 komentarze… Zaś „najmniej komentowany z najbardziej komentowanych” – 77…
Mimo tego uważam, że odniosłem w sieci sukces, a oto jego miara. Miarę zawdzięczam koledze Krzyśkowi Foktowi, który opowiadał mi kiedyś o swoim znajomym poecie. Poeta ów był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie gdy z wieczorka autorskiego ukradziono mu dwa egzemplarze tomiku wierszy!
Posługując się tą historią poinformowałem kolegę Piotra Krzemińskiego z ANKH, że w necie ukradziono im tylko dwie płyt na 7 wydanych… Z powyższego punktu widzenia – klapa. Tu trzeba się na chwilę zatrzymać – nielegalne umieszczenie płyty przerobionej z formatu audio na mp3, lub zeskanowanej na lewo książki to jednak spory wysiłek (chodzi wszak o zaadoptowanie dla potrzeb sieci czegoś co dla niej nie powstało!). Tymczasem znaczna część Internetu powstaje dzięki twórczemu bądź bezmyślnemu wykorzystaniu opcji kopiuj – wklej. Dla przykładu – na Regiopedii trafiłem na hasło, które wydało mi się całkiem znośnie opracowanym (w gruncie rzeczy rzadkość gdy czytamy o rzeczach, o których mamy niezłe pojęcie). Chwilę później okazało się, iż jest to CTRL + C i CTRL + V z analogicznego hasła na Wikipedii…
Skoro zatem dynamika medium jest taka, że sporo materiału powstaje w sposób (twórczego lub bezmyślnego) kopiowania i wklejania to czy jeszcze można mówić o kradzieży? Sam nie wiem, może bardziej „PC” będzie mówienie o „nieautoryzowanym wykorzystaniu tekstu”? Mój sukces tyczy się recenzji do „Koncertu akustycznego” ANKH. Przez przypadek znalazłem swój tekst, nawet z tą samą literówką niepowołujący się na źródło Co więcej tekst zaczął się dalej kopiować i wklejać – znaczy dobry był.
Oto miara sukcesu intelektualnego w sieci
Dla ciekawskich: oryginał i jedna z kopii.
.
Podaję link do Bohatera wydarzeń: http://www.dziadolag.art.pl. Miłej lektury!
Ale tam piszą jasno w regulaminie, że ani nie sprzedają, ani nie piszą kontentu, tylko agregują. Przy płycie Ankh jest jedyny link do sprzedawcy – a to… inbook.pl! Jaśnie Spółka Giełdowa (NC) 8-0. Oczywiście znalazłem tam cytowaną recenzję w całości i z „lachiase” jak najbardziej.
Największy ubaw miałem jednak, wchodząc na inbook.com.pl i czytając ich górnolotne deklaracje.
Wypowiedzi pracowników pojawiają się w flashowym bannerze u góry strony i chyba są generowane losowo. Moim długo wyczekanym faworytem jest slogan Jakuba Dębskiego, wiceprezesa Zarządu:
„Potęga firmy jest mieszanką zaangażowania, kreatywności i solidności jej pracowników”.
Mógłbym skomentować, ale chyba komentuje się samo…
Dziękuję za uwagę! Fakt „inbook.pl” był pierwszym (chyba), który – oczywiście dzięki „zaangażowaniu, kreatywności i solidności pracowników” – posłużył się tym kawałkiem tekstu.