Przysnąłem i dlatego „Metafor” dopiero dzisiaj. Zresztą – wczoraj i tak pewnie nikt by go nie przeczytał, bo zaangażowani politycznie czytają tylko i wyłącznie sami o sobie, a niezaangażowani mieli bardzo wolne, bo kilkudniowe. Korzystając z okazji: Fantastycznego Tego Rocku! Zapraszam do wczucia się w nastrój z trzecim odcinkiem „Metafora weekendowego”!
Na śmierć Lemmyego
Już kiedyś pisałem, że śmierć obnaża choroby zżerające media. W nocy 28 grudnia zmarł Lemmy Kilimister, lider formacji Motörhead, człowiek będący wzorcem miary rock and rolla i facet, który z uporem maniaka był sobą: grał własną muzykę i mówił to, co myślał i nosił lustrzane okulary, bo nie lubił tłumaczyć nikomu, dlaczego potrafi być pijany już nad ranem. Jak stwierdził w jednym z czytanych dawno temu wywiadów: „na nagrobku każę sobie wyryć: urodził się – by przegrać, żył – by zwyciężyć, umarł – żeby zobaczyć, co jest po drugiej stronie”.
Wieść o śmierci muzyka obiła się o serwisy informacyjne chyba we wszystkich mediach. Załamało mnie to, co działo się w dużych radiach. Wyglądało to mniej więcej tak: „nie żyje Lemmy Kilmister – gwiazda muzyki heavy metalowej”. W tle kilka dźwięków niepowtarzalnego basu (w końcu grał na gitarze basowej i śpiewał bardzo charakterystycznym, chrapliwym głosem), a potem godzina pop-grania o niczym i tak aż do kolejnego serwisu, w którym powiedziano: „nie żyje Lemmy…”. Nie puszczono nawet jednej kompozycji. Bynajmniej nie dlatego, że formacja Motörhead nie skalała się nigdy nagraniem ballady i zawsze łoiła tak, że wgniatało w fotel i wypuszczało stamtąd dopiero po wysłuchaniu całej płyty. Taki utwór jak „1916” z powodzeniem mógłby się pojawiać o dowolnej porze dnia, nie raniąc wrażliwych uszu redaktorów i dyrektorów muzycznych.
Nie w tym rzecz – stacje mają swoje cholerne formaty muzyczne, które chyba już dawno wyłączyły samodzielne myślenie macherów od puszczania dźwięków. Inna sprawa jest taka, że gdyby to umarła po raz kolejny jakaś pop gwiazda, wałkowano by jej muzę, przez kolejny tydzień.
Charakterystyczną czachę będącą logotypem kapeli miałem własnoręcznie wymalowaną na torbie z maski p-gaz (taki PeReLowski odpowiednik plecaka-kostki) jeszcze w szkole podstawowej (1987?).
Nie wkurzam się jednak dlatego, że nie poszanowano mojej młodości. Nie – po prostu dobija mnie, że żyję w kraju, w którym im muzyka głupsza i mniej zmuszająca do pomyślenia o czymkolwiek, tym lepsza i silniej lansowana. W Radiowej Trójce za komuny bełkot był potworny (choć oczywiście inny niż w propagandowej w stylu betonowym Jedynce, ale bełkot – to bełkot, nawet jeśli na wyższym poziomie intelektualnego rozwoju), ale za to muzyka była przyzwoita. Dziś i z tym słabo. Polecam tekst, który napisałem ponad pięć lat temu. Ciągle podpisuje się pod każdym zdaniem, które w nim padło: „Thrash metal w nowym Wprost”.
Media publiczne
Erich Maria Remarque w „Czarnym obelisku” opisał ponurą scenę, w której naziści żądali grania co chwilę hymnu państwowego w knajpie i napadali na tych, którzy nie stali na baczność. Padły tam słowa, że hymnu nie powinno się używać do wszczynania awantur. Dziwi mnie, że znalazł się w polskich mediach publicznych człowiek, któremu blisko do zwolenników Hitlera z okresu międzywojnia. No, chyba że tej historii nie zna. Ale w takim razie, jak on tak wysoko zaszedł, książek nie czytając? Chyba tylko partyjnym kanałem…
Dziennikarki „Wiadomości” żegnające się na antenie w stylu: „może do zobaczenia w niedzielę”, też zabijają we mnie coś wartościowego. Cóż – antena, a już szczególnie antena należąca do mediów publicznych, powinna służyć zgoła innym celom.
Hurtem sobie życzmy!
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych Deutsche Post wypuściła na początku grudnia billboardy nawołujące do tego, by wysłać życzenia pocztą. Z perspektywy Polski dziwiło to bardzo, ale i u nas, na skraju Europy świat się pozmieniał. Na Boże Narodzenie przyszły tylko trzy kartki, liczba sms-ów też sukcesywnie spada. Zaczęliśmy hurtowo rozwiązywać kwestię życzeń na Facebook.com.
Jedno pewne jest – taniej i możliwości techniczne są większe. Bo wysłanie hurtem do wszystkich sms-a z pamiętną rymowanką: „klaty Pudziana, chaty Beckhama, forsy Kulczyka i fury Rydzyka…” to jednak spory wydatek.
Przeciwko facebookowemu „hurtowi” nic nie mam. To zresztą spora sztuka, napisać życzenia, z których zostanie w pamięci znajomych chociaż tyle, że były.
Fajerwerki i wszystkie stworzenia duże i małe
Psy boją się huku petard – truizm. Pokazy fajerwerków i tak się odbędą, są ustalone dni w roku, kiedy można walnąć z grubej petardy i władze chętnie po te igrce sięgają. Moim zdaniem zawrócenie Wisły kijem i wirtualne wrzeszczenie na strzelających, nie przyniesie żadnych rezultatów, ale… Przypomniało mi się, jak w Polsce rozpoczęto szarpaninę o to, żeby ludzie zaczęli pić inne rzeczy niż czystą, czterdziestoprocentową i wino marki wino. Zaczęto propagować piwo i inną „rudą wódkę na myszach”. Może z fajerwerkami trzeba tak samo? Przecież jest pirotechnika nieczyniąca hałasu – fontanny, flasze… Trzeba zatem zacząć promować przed kolejnym Sylwestrem hasło: „Błyskaj zamiast bumkać”! To powinno pogodzić obie strony sporu.
Na koniec tradycyjny metafor weekendowy – ten ma już swoje lata, ze dwadzieścia…
Jakoś to będzie, bo jakoś to w końcu być musi!