Świat komunikacji zmienia się. Pisanie kciukiem już nikogo nie dziwi, tak jak od XIII wieku nie dziwi nikogo fakt opierania ręki o stół w trakcie pisania, czy pochylenie pisma. Uczestnicząc w tych procesach czasem warto się zatrzymać i pomyśleć o tym co się dzieje z konwersacją, korespondencją i nami samymi w tym wszystkim. Dziś zapraszam do rozważenia kwestii: ludzie jako zielone kropki.
Jeśli używacie dowolnych narzędzi komunikacyjnych, w których widać, czy jesteście aktualnie online, czy też niedostępni lub zarobieni to ten wpis może was zainteresować. Najpierw słowo o doświadczeniach.
Wyjeżdżając na wakacje poinformowałem na Facebook.com, że przez czas najbliższy jestem jak horyzont (dodając informację, że jak ktoś mnie będzie chciał znaleźć, to mnie znajdzie – na dno Rowu Mariańskiego się nie wybieram a Ci, którzy wiedzą gdzie jestem przez 365 dni w roku i całą dobę trafią pod właściwy adres bez trudu). „Ukryłem się” dodatkowo na Gmail’u i w drogę. Efekt – Ci, którzy widzieli mnie dotychczas na ówczesnym Talk jako zieloną kropkę zamilkli i nie odzywali się nawet jak mieli do mnie biznes (uzasadnienie: bo mnie przecież nie ma…). Ci, których nie ma na czatach (nie są widoczni) pisali jak zawsze, czyli wtedy kiedy czuli taką potrzebę, mieli taką ochotę, lub taki powód.
Myślę, że i na tym, polu Internet i nas trochę „spaskudził” i wygenerował zjawiska dotychczas występujące w zdecydowanie mniejszej skali, jak „wypierania lepszego przez gorsze”, lub całkiem nowe jak „obsesję obecności”. Poniżej szerzej o obu zjawiskach.
„Wiem, że tam jesteś!”
W sieci wszystko jest na żądanie. Od czasu kiedy poprawił się transfer danych, staliśmy się jak związkowcy z kreskówki „Szaleni wikingowie” skandujący:
- czego żądamy?!
- żądamy wszystkiego!
- i kiedy tego chcemy?!
- chcemy tego natychmiast!
Jeśli używamy czatów ludzie jawią nam się jako rzędy kropek. Rzut oka i oceniamy: dostępny / niedostępny. Z dostępnych opcji: bardziej interesujący / mniej interesujący jako rozmówca. Zresztą – można pogadać i z kilkoma osobami naraz. Sieć daje takie możliwości. Chwaliłem się kiedyś wyczynem życiowym, czyli poprowadzeniem jednocześnie trzech rozmów telefonicznych, na trzy różne tematy, z trzema różnymi interlokutorami i przy użyciu trzech telefonów (dwa komórkowe i jeden stacjonarny). Młode pokolenie spojrzało na mnie dużymi oczami i rzekło „wiesz…, w dobie Skype… Żaden wyczyn…” I to jest takie alpinistyczne… Aleksander Lwow w „Zwyciężyć znaczy przeżyć” (Kraków 2014, s. 46 – 47.) pisze o wyczynie Wolfganga Güllich z 14 września 1991 roku przeszedł drogę o najwyższym wówczas stopniu trudności, przełamując tym samym granicę ludzkich możliwości. Dalej Lwow skonstatował: „Z dzisiejszego punktu widzenia jego ówczesne osiągnięcia plasowałyby go wśród… wyczynowych średniaków”.
Postęp i w tej dziedzinie jest w znacznym stopniu postępem technologicznym.
Ludzie jako rzędy zielonych kropek
Jeszcze raz przywołam uwagę Mirosława Usidusa na temat Facebook.com jako tej części Internetu, która w znacznym stopniu polega na spędzaniu w nim czasu. To nie tylko miejsce tworzenia nowych postów, generowania treści, sprawowania kurateli nad treścią zamieszoną przez innych oraz otwarte dyskusje, to również pole do uprawiania nieskrępowanej konwersacji. Mam ochotę „pogadać” to „gadam”. Liczę, że może ktoś się odezwie, z czymś ciekawym? Czekam na kontakt, jak główny bohater piosenki Oddziału Zamkniętego („coraz później jest, a jednak czekasz wciąż – może zdarzy się coś”…).
Ludzie funkcjonują w świecie komunikatorów jak rzędy kropek. W efekcie oceny sytuacji skupiamy się na dostępnych opcjach (zielonych – z jednej strony kolor nadziei, z drugiej „zwodniczej i niestałej młodości”: Umberto Eco, Sztuka i piękno w średniowieczu). Niekoniecznie nawiązujemy, czy rozbudowujemy kontakty z tymi, z którymi podtrzymywać i rozbudowywać je jest naprawdę warto, a z tymi, którzy są dostępni… Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Lubimy rozmawiać. Ja jestem wręcz uzależniony od interakcji. Rozumiem…
„Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma” (Jan Lechoń, Spotkanie)
Poczta wewnętrzna Facebooka, czy Facebook Messenger pokazują, czy wiadomość została wyświetlona, czy nie, a jeśli tak, to o której godzinie. Wnioski z faktu odebrania komunikatu i ewentualnie opóźniającej się – według nadawcy – odpowiedzi mogą prowadzić do nader wielu frustrujących wniosków. Bo komunikacja internetowa, jak już o tym było na moim blogu nieraz w znacznym stopniu odbywa się w głowach rozmówców. W tym kontekście warto pamiętać komunikat, który wypluwa z siebie program poczty jako informację o odebraniu korespondencji przez adresata. W zależności od aktualizacji brzmi on mniej więcej tak:
„Korespondencja została wyświetlona na komputerze adresata. Co nie oznacza, że została odczyta, a tym bardziej zrozumiana”. Swoją drogą wkurzające, ale warto mieć to za uszami żyjąc w świecie zielonych kropek.
Obsesja obecności
Świadomość uczestnictwa w tym wyścigu o dostępność może mieć charakter obsesyjny. Jeżeli będę wyoffowany stracę – pozycję towarzyską, spotkanie biznesowe, etc. etc.
Trzeba zatem bywać, jak na każdych salonach. Zwłaszcza tych opisywanych przez Jane Austen, dla której bohaterek fundamentalne wręcz znaczenie ma fakt, czy ktoś „bywa, czy nie bywa”.
Czy chat to komunikacyjne jedzenie śmietnikowe? Nie, tego bym nie powiedział. Chociaż walka o szybkość może sprawić, że olejemy gramatykę i ortografię stojąc na polu – kto szybszy ten lepszy.
Szczur Skinnera
Co jeszcze wynika z tych doświadczeń?
Przywiązanie do kanału. Jeśli na jednym kanale świecę się na zielono, a na drugim nie. To przywiązanie do kanału sprawia, że i tak okaże się niedostępny, choć przecież dostępny.
To co z tym fantem zrobić?
Zastanowić się przez chwilę, a dalej to i tak każdy będzie robił komunikacyjnie co chce, bo Sieć jest dla ludzi i każdy ma własną. W ramach interakcji, warto jednak postawić sobie na koniec pytanie rodem z „Alicji w Krainie Czarów”:
„lubisz to co dostajesz?
czy
Dostajesz to co lubisz”?