Obrazek – sobota 7 maja 2016 roku, pośpieszny przegląd treści na Facebook.com. Większość znajomych: grilluje, trenuje przed biegiem, albo biegnie, łazi po górach, koncertuje albo słucha muzyki, pracuje ciężko nad swoimi projektami, kibicuje ukochanym drużynom etc. Garstka, no dobrze: garść, jest na Błękitnym Marszu. Nie rozumiem więc tej dyskusji na temat liczby uczestników. Jakie to ma znaczenia w dobie social mediów, kiedy i tak wiem, że większość i ciałem, i umysłem, i nawet duchem była gdzie indziej?
Błękitne Marsze
Pierwszy Błękitny Marsz odbył się w październiku 2006 roku, a zatem przed boomem Internetu społecznościowego. Policja szacowała liczbę uczestników na około dziewięć tysięcy osób. Organizatorzy na około dwadzieścia tysięcy. Te drugie dane są zresztą łatwe do zweryfikowania (lub raczej były, bo pewnie dokumenty zmielono), ponieważ każdy Region (struktura organizacyjna PO) przekazywał szczegółową informację o tym, ilu uczestników przywiózł. Obecnie też można to w oparciu o dokumentacje wewnętrzne stwierdzić, tylko organizatorzy musieliby mieć taką wolę, a ewidentnie jej nie mają.
Mimo wszystko tamten marsz miał wielokrotnie większe znaczenia, nawet jeśli był mniej liczny. Głównym nośnikiem informacji były wówczas media tradycyjne (analogowe…). Z tej perspektywy miało miejsce coś istotnego, przełomowego – wielka manifestacja głównej siły opozycyjnej, koncert na którym wystąpili Paweł Kukiz i Tomasz Lipiński, ważne mowy. Obecnie, patrząc na rzecz całą przez pryzmat social mediów, odnotowuję Błękitny Marsz II jako jedną z wielu form spędzenia majowej soboty. Dodam – formę najmniej popularną wśród Polaków. Wielkiej polityki nie robi się już na ulicach. Z tych wszystkich defilad i happeningów zrobił się po prostu spam, a stosunek do spamu wszyscy mamy przecież jednakowo niechętny. Nie rozumiem dlaczego konstruktorzy tych działań, tego nie rozumieją.
Porażka komunikacyjna PO
Platforma, po długich miesiącach nieradzenia sobie z przegraną, wreszcie postanowiła pokazać, że istnieje. Błękitny Marsz to marka stworzona przez PO. Spróbowano ten fakt potwierdzić kampanią outdoorową. Próbę nadania komunikatu o tym, że to partia Grzegorza Schetyny jest liderem opozycji zniweczyli jednak sami politycy PO. Najpierw przestraszyli się narzekania, że chcą zawłaszczyć marsz (jak można zawłaszczyć własną markę?). Social media pokazały zaś dramatyczną niespójność komunikacyjną tej formacji.
Co sądzicie o komunikatach polityków PO brzmiących: „jestem na marszu KOD i opozycji” lub „jestem na debacie na temat marszu KOD i opozycji”? Potwierdzono dodatkowo to fatalne z marketingowego punktu widzenia przesłanie bilbordami, na których też napisano o marszu KOD i opozycji.
A KOD to nie jest opozycja? W słowniku języka polskiego przeczytamy na ten temat: „opozycja – grupa ludzi wewnątrz parlamentu lub poza nim, mająca odmienne niż rząd poglądy i broniąca ich wszelkimi dostępnymi środkami”. Wystarczyło sięgnąć do źródła, by nie ponieść marketingowej klęski. Cóż, jeśli Platforma nie poprawi swojej komunikacji, to jej działacze będą musieli w następnych wyborach kandydować z list KOD. Pod warunkiem że ich tam w ogóle wpuszczą (czytając opinie znajomych z KOD na temat PO głowy bym za to nie dał).
Skuteczność a liczebność
Ciekawostka – nim zorganizowano potężny Błękitny Marsz (przypominam: 9000-20000 ludzi) Platforma zrobiła akcję jeszcze lepszą. Jednego dnia odbył się zjazd wyborczy (Donald Tusk został wybrany przewodniczącym), marsz popierający wejście do Unii Europejskiej i partyjny piknik. Media informowały nie o jednym wydarzeniu a o trzech. W komunikatach podawano, że wszędzie jest pełno PeOwców. Żeby uzyskać ten efekt wystarczyły marne dwa tysiące delegatów i sprawna logistyka.