Wczoraj i przedwczoraj oraz w poprzednie dni aż do ostatniej niedzieli – słowo daję, nawet słowem nie wspomnę o wyborach – szpaki miały wyżerkę. Patrzę na drzewo czereśni i widzę jak zostało splądrowane. Żeby się uchronić przed tymi skrzydlatymi złoczyńcami musiałbym nic nie robić tylko siedzieć pod drzewem i pilnować. Ale, chwała Bogu, nie jestem żadnym ministrem, ani nawet politykiem więc nie mam czasu na siedzenie – mam tysiąc i jeden innych spraw do zrobienia, a że jestem ambitny więc działam; owszem, zdarza się, że niekiedy zaciskam zęby i … działam dalej.
Zdarza się też, że niekiedy mam dość i w duchu klnę w żywy kamień (wytarty slogan, prawda: żywy kamień, ale niech tam przecież nie piszę dla Pulitzera) cały ten świat i moją dolę i niedolę i tak sobie pod nosem marudzę – głośno się nie odważę, bo jeszcze by kto posłyszał i wtedy dopiero by było, pomyślałby sobie o mnie jak nie chcę tego – że trzeba było pójść w politykę, w ministry, albo gdzieś dupę płaszczyć w radzie nadzorczej tej czy innej spółki koniecznie z udziałem skarbu państwa, bo tam chachmęci się najłatwiej. Wtedy zazwyczaj staję na chwilę przed lustrem patrzę na tego tam i … pukam się w czoło mówiąc bardziej do siebie niż tego tam: oj durny ty, durny – kawy się napij i do roboty!
Szpaki, to takie specjalisty, jak ci z rad nadzorczych tej czy tamtej spółki, hałasu narobią a szkód, że szkoda gadać. Od takich jedynie siatką można się odgrodzić, ale ekolodzy lub inne pożyteczne idioty harmidru zaraz na całą Yewropę narobią, że to, że tamto i siamto. Tak myślę, że te szpaki trzymają się w kupie bo same zdołać nic nie potrafią: kupą mości panowie, kupą!
Gorsze od nich są inne „polityczne” stworzenia: obślizgłe, pełzające od zmierzchu do świtu – ślimaki „bezdomne”. Te ci dopiero porządek potrafią zrobić. Już drugi raz wysadzam swoje ulubione cynie i teraz poszedłem po rozum do głowy: wysypałem ze żwiru pas ochronny i posypałem solą, powstały takie enklawy jak dajmy na to Islandia. Mam ich kilka.
Już po kilku dniach przekonałem się, że to dobry sposób, że tylko izolowanie terenu i wyłapywanie ich poza obszarem chronionym daje efekt. Wychodzę wieczorem i wczesnym rankiem i pojedynczo wyjmuję z trawnika, z kęp traw, rozgarniam liście liliowców, irysów, piwonii wyjmuję i sruu do puszek – niech tam siedzą i niech zabawią się w kanibali: ja im żreć nie dam!
Oznakowałem sobie puszki i ponazywałem zatrzymanych. W jednej puszce mam tych od Sawickiego, w drugiej od Kopacz, w trzeciej od Leszka co to z nieba swego czasu spadł. W innych siedzą ci z tk, sn, kgp, spec służb, zusu, pezetu, itd.. Nie mieszam, wszystkich dokładnie selekcjonuję i do właściwej puszki. Puszki stawiam na pełnym słońcu na betonowej posadzce. Światło, jak słyszałem, dobrze robi na kręgosłup moralny. Nie będą zżerać moich cynii, dalii, aksamitek i innych kwiatów i roślin! Ponazywałem sobie też zatrzymanych. Nie wiem, może to nie humanitarne, ale tak się złożyło, że w moich puszkach znalazł się cały rząd, ten i wszystkie poprzednie. Mam trzech prezydentów, kilkudziesięciu ministrów, szefów banków i… Lepiej nie mówić.
W pewnym momencie z przerażeniem stwierdziłem, że zabrakło mi puszek – tyle tego robactwa, co to nie bacząc na nic w szkodę włażą, a tu jeszcze trzeba by do puszek powsadzać tych od lotto, z pzpn, nfoz i ogródków działkowych i farbowanych lisów, co to na drugą stronę już przeszli albo uczynić to zechcą niebawem. Tych z drugiej strony też do puszki i będzie spokój. Będzie miód cud i malina i ani szpak nie zechce moich czereśni, ani jakaś oślizgła poczwara na moje cynie, dalie i całą resztę nie pokusi się tym bardziej. „Bolka” trzymam w słoiku z formaliną, bo to specjalny okaz i choć nie chcę to muszę mieć go oku.