Widać, że mają wprawę w noszeniu transparentów, sądząc po ich uśmiechniętych licach, pewnie jeszcze z czasów pierwszomajowych pochodów, kiedy maszerowali w nich dumnie ze śpiewem na ustach od trybuny do trybuny i wykrzykiwali: „Niech nam żyje pierwszy sekretarz, towarzysz Wiesław”.
Następnego dnia udawali się na milicję, aby otrzymać zgodę na wyjazd zagraniczny, w celach turystycznych rzecz jasna, objuczeni niczym znani Szerpowie Lhakpa Tenzing i Phurba Tashi, czy Tenzing Norgay w wyprawie na Mont Everest. Niejako przy okazji podpisując kilka innych kwitów, których jedynym dysponentem była ówczesna SB.
Przypatruję się tym ludziom ze zdjęcia, i wielu innych, i mam pewność, że dziś ci wyznawcy nieodwzajemnionej miłości Prezesa (Jarosław Kaczyński) wiedzeni psim swędem pójdą za nim choćby do piekła szerokim łukiem omijając dwa rzeczowniki sprytnie ujęte w nazwie tej post pezetpeerowskiej partii „dobrej zmiany”.
Identycznie czynią wyznawcy drugiego Prezesa (Andrzej Rzepliński) stając za nim murem w obronie zagrożonej demokracji. Jednych i drugich (przynajmniej tych ze zdjęć zamieszczonych w mediach z udziału w manifestacjach) łączy jedno – ryt ideologiczny i często zatajona przeszłość o swoim uczestnictwie w PZPR, czy byciem jawnym lub tajnym współpracownikiem tamtych służb.
Potrafię zrozumieć głupotę, ale fanatyzmu już nie trawię. Na forach internetowych (jednak Lem miał rację, że gdyby nie Internet, to nigdy nie dowiedziałby się, że na świecie jest tylu idiotów) rozsyłane są fotki opisane stosownym tekstem opisującym wielkość lub małość tego czy innego polityka.
Dziś na swoistym szczycie pisowskich hejterów jest „trójca przenajświętsza” – do takiej roli sprowadza się głupota i zaślepienie wielkością Kaczyńskiego, Szydło i Dudy ich wyznawców.
Powiadają, że w czasie ulicznej naparzanki najgorzej mają ci stojący po środku – mogą oberwać solidne lanie, żeby nie powiedzieć łomot, od jednych i drugich.
W czasie wojny na górze za czasów, jak ktoś naiwnie stwierdził słusznie minionych między natolińczykami a puławianami swoiste wpierdol obrywała ta część społeczeństwa, która nie stała po żadnej stronie monopartyjnego systemu.
Brzmi dziwnie, prawda? Ale tak było. I tym, którzy wiedzą po czym muchy zdychają tłumaczyć nie muszę. Reszcie nie chcę i nie będę.
Zastanawiam się jakim trzeba być idiotą, aby nie rozumieć, że uwielbienie jednostki jest fanatyzmem i jest wysoce nieetyczne, że taka postawa prowadzi w ślepy zaułek z którego jedynym wyjściem jest zbrodnia. Bo jeśli zabraknie siły argumentu, że o zdrowym rozsądku nie wspomnę, to zostaje jedynie argument siły.
Patrząc od drugiej strony, od strony tzw. władzy postawię śmiałą tezę, że trzeba być totalnym sukinsynem aby takie uwielbienie przyjmować uznając za właściwe. Władza, każda żeby nie było, zawsze była zdemoralizowana, zakłamana i zachłanna. Dla nich nawet piekło to za mało.