W gabinecie prezydenta Warszawy głośniej od wentylatora pracowały myśli prezydenta i jego sekretarza. Chodził jeden z drugim w tę i tamtą stronę i głowili się, co zrobić, jak zrobić aby nie dopuścić do majowych wyborów.
– Skoro nie możemy niczego wymyślić, to może… – sekretarz spojrzał zalotnie na prezydenta – Nie, nie teraz Stefek, nie teraz. Dziś, tu i teraz, masz mi wymyślić coś aby ten fajansiarz z Żoliborza siedział w domu na dupie.
– A ty wiesz, że on… – Tak wiem – przerwał prezydent świdrując wzrokiem Stefka i dodał – ale Stefcio, na Boga! to nie nasz kaliber i… – prezydent szukał właściwego słowa szukając takiego w grzbietach pokaźniej biblioteki – To już prawie nieboszczyk. Myśl Stefcio! Myśl. Kombinuj, jak kombinowałeś ze studiami. Po czym prezydent założywszy ręce na głowie okrążył swój gabinet jeszcze dwa razy. Zatrzymał się koło okna i stał tam nieruchomo przez kilka minut z rękami na głowie wyglądał jak duża litera „T”. Stefcio tym czasem rozparł się wygodnie w fotelu i przeglądał Adasiową gazetę.
Prezydent odwrócił się tak gwałtownie, że Stefcia ten ruch swojego szefa wyrwał z fotela: stanął w pozycji na baczność i pytającym wzrokiem wpatrywał się w twarz swojego prezydenta.
– Mam Stefcio! Mam. Stefcio tymczasem dalej stał jak wryty czekał w milczeniu aż ta krynica mądrości się odezwie.
– Oni, co wiemy z gazety – palcem wskazującym postukał po michnikowej gazecie – policzyli sobie, że liczba zakażeń będzie spadać po świętach i będą mieli czas na przygotowanie wyborów tak, że nikt im nie podskoczy i o nic nie oskarży. Zatem zrobimy tak. Podszedł do mapy wziął wskaźnik do ręki i jego koniec zatrzymał na skrawku połaci przy Wiejskiej, który okalała z trzech stron ulica Senacka.
Tutaj trzeba uderzyć! Tutaj na nowo zacznie się pandemia. Wróci zmutowana i będziemy górą. Żaden ciul nie będzie w moim mieście bez mojej zgody urządzał sobie plebiscytu! Stefcio dalej stał jak wryty, ale po chwili zdobył się na niemały wysiłek i wydukał: – Ale jak? Jak chce pan to zrobić, panie prezydencie?
– Nie bój nic. Zrobimy to tak. Podszedł do biurka ręce oparł na jego blacie i wpatrując się w pobladłą twarz Stefcia ruchem głowy wskazał fotel aby ten w nim usiadł. Stefcio posłusznie wykonał polecenie. Prezydent zaczął słowami: – Tego Kaczora mamy po dziurki w nosie więc zagram mu na jego własnym wywołując nawrót choroby na nowo. Jak to zrobię, pytasz. Ano mam kilka osób w Nowym Jorku i w kilku innych miejscach świata też. Ściągniemy ich do siebie z tych rejonów, w których pandemia dopiero się rozwija. Powołamy ich, znaczy się to zadnie podsuniemy tej tam z koalicji, Pobłądzonej tak, że będzie myślała, że to jej własny pomysł. Zależy jej, to niech babsko ruszy ten swój zadek i potrząśnie tą pustą makówką. Zgłosi formalnie swoich kandydatów do kontroli wyborów. Ma to wyglądać tak jakbyśmy my się pogodzili z faktem majowych wyborów – prezydent Strzaskany przechadzał się wolno wokół biurka niczym Napoleon z rękami założonymi jak on – Nasi ludzie przywloką to cholerstwo i zostawią w centrum dowodzenia na czternaście dni przed dziesiątym maja. Dobre, co? Trzeba umieć liczyć Kaczorze… A ty wiesz Stefcio jak Lenin miał na drugie imię? Stefcio przecząco poruszył głową – Włodzimierz, I…licz tylko na siebie…
Stefcio przełknął ślinę i zapytał lekko przerażony – Ale co z nami? Co jak się też zarazimy?
– Nie bój nic, mamy już szczepionkę. Ponoć ludzie Klepaczowej nie zasypywali gruszek w popiele.
– To dobrze, że pomyślałeś o nas prezydencie, że… że pamiętasz o tym, iż to my jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.
– Ha ha ha… Rubaszny śmiech wypełnił gabinet tak, że jego echo powędrowało przez połowę Warszawy, ominęło dwa wieżowce w centrum i zatrzymało się na Żoliborzu.
– A to się dziad jeden wkurwi, już to widzę – Strzaskany z radością zacierał ręce po czym poklepał Stefcia wpierw po plecach a potem po mniej szlachetnej części ciała.
– Ha ha ha… – echo odbiło się od betonowych ścian Żoliborza i zbierając po drodze inne ha ha ha wróciło do gabinetu prezydenta miasta Warszawa.