Patrzę na kosa, który sfrunął z wielkiego orzecha włoskiego na ścieżkę przecinającą ogród na dwie części: jego czerń pięknie odcina się od pobielonych drzew. W moim ogrodzie cisza. Kos rozejrzał się przekręcając główkę raz w lewo raz w prawo, długi ogon podrygiwał niczym kastaniety po czym wydał z siebie gwizd (kos oczywiście, nie jego ogon) i odfrunął w kierunku ogrodu sąsiada.
Czas zarazy. Pandemia korononawirusa odmieniana przez wszystkie przypadki we wszystkich językach świata. Ciekawe, czy w dialektach również?
Spoglądam na regał z książkami, na samej górze koło wielkiego świecznika leży Krajewski w czterech odsłonach: poznałem losy Mocka od czasów jego młodości po ostatni dzień w Stanach. Szedłem wraz z nim dobrze znanymi ulicami Wrocławia. Zaglądałem w miejsca, które są do dziś i w te których nie ma od czasów wojny. Sowieci zburzyli niemalże cały Breslau. Wrocław odrodził się na nowo – sowietów nie ma, są jankesi. Zawsze ktoś musi nas okupować.
Po inne książki Marka Krajewskiego sięgnę dopiero jesienią, jak Bóg da. Póki co piszę swoją powieść. Póki co jestem wraz z resztą niewolników objęty działaniami państwa (państwo – aparat przymusu i ucisku). Telewizor straszy czarnym ekranem: skoro nie ma mojego sportu, to nie ma sensu słuchać pitolenia Jaruzelskiego.
Ale wczoraj na chwilę roziskrzyłem ten czarny prostokąt tuż po godzinie czternastej. I oto ujrzałem jak samotnie pośród porzuconych miejsc w Sejmie siedział dumny paw – mąż opatrznościowy ciemnego luda nad Wisłą; mąż stanu, nasz Naczelnik wieczny kawaler wszystkich orderów Lenina: kawaler stanu cywilnego. Znam zaledwie kilku, może ze trzech starych kawalerów, więcej starych panien – wszyscy oni bez wyjątku to dziwaki. Jak to mawiała moja Przyjaciółka: „jak się nie wyrwiesz na chwilę z tej zadumy, to może ci się dzidziusiami na mózg rzucić”. Po tym wielkim kurduplu widać, że musiało się rzucić. Choć są tacy co to mówią po kątach, że on, Naczelnik, kombinuje coś tam coś po cichu od tyłu…
Nie wiem, nie widziałem. Nie mam zielonego pojęcia o co chodzi z tym kombinowaniem.
Ten postawny mężczyzna, pardon, znaczy się stary kawaler, tajemniczy królik z cylindra predystygitatora jest tak wyniosły, że wszystkie ośmiotysięczniki przy nim czują zawstydzenie, a ciemny lud ma dla niego uwielbienie większe niż dla Matki Boskiej i Jej Syna. Nawet Bóg poczuł się zawstydzony i zamknął podwoje do swoich świątyń.
Ale, ale wróćmy nad jeziora. W czasach (tej) zarazy dzieją się rzeczy dantejskie. W moim mieście, znaczy się w moich dwóch miastach nie ma już miejsc na cmentarzach, zmarłych grzebie w się w mogiłach zbiorowych na polach wokół Wrocławia zwłaszcza na tych należących do Rejtana Zdrojewskiego. Zabrakło samochodów do przewożenia ofiar koronawirusa więc wykorzystuje się wózki spięte jeden za drugim jak w kuligu. Smutny, ba straszny widok.
Z radia dowiedziałem się, że obowiązuje płatność tylko kartą lub telefonem jak ktoś ma aplikację, że gotówką nie wolno, że papier roznosi zakażenie. Chyłkiem przemknąłem do pobliskiego sklepu i odczekawszy swoje w kolejce dowiedziałem się od zamaskowanej sprzedawczyni, że za ćwiartkę chleba, którą nomen omen sprzeda mi po starej dobrej sąsiedzkiej znajomości spod lady mogę zapłacić tylko kartą. Dobrze, że miałem jeszcze kilkadziesiąt złotych na koncie i starczyło mi nawet na tę wspomnianą ćwiartkę chleba plus litr mleka i dwa litry wody lekko gazowanej.
Odniosłem zakupy do domu i raz jeszcze chyłkiem przemknąłem pomiędzy strzępami ogłoszeń zwisających smętnie z tablic i drzew do najbliższego bankomatu. Pomyślałem, że trzeba to co dziesięć dni temu wypłaciłem na „czarną godzinę” wpłacić na swoje konto, abym spokojnie do pierwszego mógł płacić tak jak żąda tego ode mnie aparat ucisku i przymusu. Przed bankomatem nikogo, zresztą całe miasto wyglądem przypominało jeden z obrazów Quentina Tarantino, zatem bez trudu zalogowałem się do swojego konta – oczywiście zachowując wszelkie wymogi obostrzeń sanepidu – i wybrałem opcję „wpłata”; raz jeszcze operację powtórzyłem pinem i włożyłem banknoty do kasetki. I tutaj zaszła kolejna zmiana!
Bankomat odmówił przyjęcia pieniędzy, a z komunikatu jaki się wyświetlił na ekranie dowiedziałem się, że moje banknoty straciły ważność, że ich data przydatności się przeterminowała.
O kur… już miałem zakląć wyrazem zaczynającym się na „kur” a kończącym się na „wa”, ale wnet zdałem sobie sprawę, że wszystkie kamery Obornik skierowane są na mnie. Więc dyplomatycznie spokojnym już tonem powiedziałem głośno i wyraźnie: Kurosawa nakręcił piękne filmy, jeden z nich szczególnie przypadł mi do gustu, to był film „Sny”.
Po czym zabrałem swoją kartę z bankomatu i siebie z tamtego miejsca i wróciłem do domu. Przez Oborniki przejeżdża wóz strażacki z jego głośników słychać komunikat:
„Obywatele! ( tiaa, obywatele, dobre kurna jego – pomyślałem) W związku z pandemią korononawirusa prosimy nie wychodzić z domu. Osoby łamiące zakaz, dziś ostrzegamy, jutro będziemy karać, a pojutrze do takich będziemy …!”
Po powrocie do domu wpierw zaryglowałem drzwi potem zrobiłem to samo co sąsiedzi dookoła: zasunąłem szczelnie kotary żaluzje i dodatkowo przybiłem jeszcze koce aby nic nie widzieć i aby mnie nikt też nie widział. Raz jeszcze tego dnia rozświetliłem czarny ekran telewizora. I o dziwo raz jeszcze natrafiłem na ten sam „kawałek” z obrad Sejmu: I oto znów ujrzałem jak samotnie pośród porzuconych miejsc w Sejmie siedzi dumny paw – mąż opatrznościowy ciemnego luda nad Wisłą; mąż stanu, nasz Naczelnik wieczny kawaler wszystkich orderów Lenina: kawaler stanu cywilnego.
Podszedłem bliżej telewizora i spojrzałem w tę twarz zadowoloną jakby mu ktoś lub coś zrobiło przed chwilą dobrze.
– Tyyy – wysapałem i pogardliwie spojrzałem na Naczelnika i już miałem splunąć, kiedy wpierw usłyszałem:
– Tyyy – a potem ujrzałem wskazujący palec prezesa wyciągnięty w moim kierunku – Tyyy parchu nieobrzezany, ty lepiej bądź cicho bo dzisiaj piątek, a w piątki różnie bywa. Myślisz nie obrzezańcu jeden, że nie wiemy gdzie mieszkasz? – Po czym Naczelnik wychylił się z sejmowego fotela tak głęboko, że jego głowa wychynęła z płaskiego jak piersi mojej sąsiadki telewizora i znalazła się wewnątrz mojego pokoju. Odskoczyłem raptownie do tyłu. A prezes tylko się rozejrzał po pokoju po czym znowu wygodnie rozsiadł się na swoim miejscu w Sejmie.
Zimny pot mnie oblał. Wyłączyłem telewizor i poszedłem do łazienki. Tam sprawdziłem co trzeba i zadałem sobie pytanie skąd on wie, że jestem nieobrzezany? A skoro ja jestem nieobrzezany, to on…
Myśli zaczęły zadawać pytania: „Dlaczego zwolnili dwadzieścia tysięcy skazańców? Komu robią miejsce? A może państwo/państwa chcą się rozprawić z większością mafii ukrytych pod fundacjami, federacjami i związkami? Może ktoś dobrze policzył, że rządy stały się zakładnikami karteli narkotykowych, że czarna sfera tak głęboko sięgnęła do budżetów państwa, że nic tylko trzeba było przerwać ten proceder? Czyżby dlatego sięgnięto po metodę, której cel uświęca środki?”
Świat się komplikuje ale cały czas prze do przodu. Ci, którym nie udało się odszukać tajemniczego punktu „g” wymyślili sobie jeszcze bardziej tajemnicze 5G.