John był człowiekiem prostym – nie znał się za bardzo na sztuce, nie znał nut chociaż nucić pod nosem lubił. Nie wiedział też czego może oczekiwać ta co dała mu dach nad głową, kawałek stołu i łóżka. Ot prosty był i tyle.
Lubił czasem na luźnych kartkach papieru napisać wiersz jakiś – nie pisał nazbyt dobrze, więcej w tym jego pisaniu było pobożnych życzeń niż analitycznej wiedzy z literatury. Za to całkiem dobrze radził sobie w ogrodzie: kochał ziemię i wszystkie rośliny, nawet z chwastami obchodził się łagodnie – doskonale wiedział, że to nieoderwalna część tej samej przyrody. Znał się na kwiatach; cebule zanim wsadził do ziemi wpierw dobrze oglądał i obracał coś do siebie pod nosem mówił, a może do nich; potem cierpliwie czekał aż wzejdą. Chodził po ogrodzie przemierzając metr po metrze od jednej do drugiej strony granicy: znał jej kształt i zapach o wszystkich porach roku. Czekał cierpliwie zimą i kochał brzemienną od wiosny do późnej jesieni.
John był prostym człowiekiem – nie lubił narzekać więc milczał niekiedy całymi dniami. Potrafił zatrząsnąć się w sobie i patrzył tylko tym smutnym swoim wzrokiem gdzieś, gdzie nikt nie miał dostępu, tak jak dostępu do jego tajemnic nikt nie miał, nie ma i mieć zapewne nie będzie.
John, prosty człowiek o smutnym wzroku, stoi w oknie i patrzy gdzieś w dal przed siebie zupełnie jakby tęsknił za czymś, a może bardziej za kimś. Patrzy tylko i tę ciszę co chwila przerywa nagły duszący kaszel. Jakiś niepokój w tym Johna kaszlu, tak jakby miała się urwać jego dusza i wyfrunąć nagle. John się nie broni tylko smutno patrzy w okno zahaczając wzrokiem o nagie krzewy i drzewa: nie ma pewności, czy się doczeka wiosny, a, jak mogłoby się zdawać, chciałby. Coś w nim pękło, gdzieś uleciała tamta zaduma i chęć do wszystkiego.
Górą przelatuje gęsi klucz. Zimna płaska stal odbija łoskotem zaburzoną pracę kół pociągu relacji Przemyśl – Szczecin. Spojrzał w tym kierunku, gdyby nie ten kaszel i nie ta pora roku zebrałby się w sobie i wskoczył. Wysiałby dajmy na to w Gdyni nad morze by poszedł i w nim utopił wzrok aż do utraty całej tej pamięci.
Tymczasem klucz zawraca i odlatuje na północ, jakby chciał ulżyć w tej Johna udręce i zanieść te jego troski, udręki nad morze Bałtyku. Na dorodnym drzewie włoskiego orzecha siedzą dwa kosy w lśniącej czarnej polewie wypielęgnowanych piór i pogwizdują wesoło za nic mając wszystko dokoła i trosk Johna nie znając wcale.
O czym myślał John w przerwach nagłego kaszlu, za czym tęsknił i czego żałował zapewne nie dowie się już nikt. Te kilka słów w nieporadnym wierszu niech powiedzą to, czego John wprost nie mówił.
I oto tutaj nieopodal u sąsiada
za płotem
mam pejzaż niemalże nadmorski
powykrzywiane pnie starych sosen
z trawą walczącą o życie na piasku
tylko morza nie ma
nie widać fal bieżących do brzegu
jedynie zimny połysk stali
szyn ciągnionych w dwie strony
______________________________________
Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal.