No i mamy po finale. Co mam na myśli zapewne jesteś ciekawy czytelniku. Nie, nie chodzi o żaden z udziałem naszych zawodników. Do żadnych takich nawet nie dojdzie. Na myśli mam Australię, a skoro Australia to i styczniowy festiwal tenisa. Sobota finał pań. Pominę milczeniem nie dlatego, że nie było w nim Igi tylko dlatego, że wygrała wcale nie lepsza. Coś paniom kiepsko idzie z myśleniem na korcie, a może już nawet w szatni, czy hotelowym pokoju. Nie ważne. Za to niedziela, tak jak w piosence:
W tygodniu jest sześć różnych dni
Czasami dobrych, czasami złych
Przekreślasz je wciąż dzień po dniu
Na siódmy dzień czekając już
I wreszcie masz niedzielę swą
I nagle nie wiesz, co zrobić z nią
No i mam tę swoją niedzielę i miłość, z którą wiem co zrobić. Godzina dobra – rano, za oknem niebo słońcem roześmiane, to i w duszy zaraz raźniej. Jakoś nie miałem problemu z obstawianiem kto wygra. Wiedziałem to z góry, a w piątek nawet przejeżdżałem koło bukmachera. Nie zajrzałem. Nie to, że wygrać nie chciałem. Tylko to, że przyjemność to żadna, kiedy wiesz, że wszystko jest ustawione.
Kto choć raz obstawił u bukmachera ten wie jak wyglądają zakłady i kogo i co w nich można obstawić. W tym finale Nadal kontra Miedwiediew gra szła o dwa przewodnictwa. Nadal o przysłowiowe „oczko”. Miedwiediew o zepchnięcie na drugie miejsce rankingu ATP lidera Novaka Djokovica.
Ktoś, kto zna się na tenisie średnio lub średnio dobrze, dajmy na to jak mój dobry kolega sąsiad, a lubi oglądać kiedy żółta piłeczka przelatuje sobie nad siatką raz w jedną raz w drugą stronę ten widzi jedno – wielki finał, milion razy większy niż ten gostka w czerwonych portkach, co to odbywa się tego samego dnia ale o innej porze.
A co widzi węszyciel spisku, taki dajmy jak ja i to na dodatek znający się wiele więcej na tenisie niż ci średnio znający się?
Widzę finał, nie taki jak w Chinach pół dekady temu, w którym Radwańska wymęczyła zwycięstwo grając przeciwko Szarapowej. Po tym zwycięstwie za milion dolarów Radwańskiej zamieściłem w Sportowych Faktach komentarz dość spory, w którym napisałem drukowanymi i cyrylicą, że Agnieszka Radwańska już nigdy nie wygra żadnego finału, ba nawet do żadnego się nie dostanie. Co prawda w tej materii nie radziłem się tokarza z Człuchowa. Do tego doszedłem sam składając lenistwo obu sióstr Radwańskich i kiepskie zaplecze doradców, co to znają się na układaniu drabinek, a nie na nowoczesnym nauczaniu gry w tenisa.
W rozgrywkach AO początkowo nie miał wziąć udziału Rafa Nadal, ale tylko początkowo. Kiedy zaczęły się perturbacje z Novakiem wiedziałem z sąsiadem, tym co średnio się zna na tenisie, ale za to bardzo zna się na polityce i tym wszystkim co się z nią wiąże, że Novaka wyrzucą z Australii. Tyle, że ja przewidziałem nagłe pojawienie się Rafy.
– Ale Nadal nie ma grać! Ma kontuzję i świrusa – odrzekł sąsiad.
– No ma, ale co z tego skoro jednego, który jest zdaniem federacji tenisa pyskaty i w ogóle, może zastąpić drugi, a na dodatek ranga turnieju może jeszcze się jakoś uratować wizerunkowo wstawiając tego, któremu do oczka brakuje jednego zwycięstwa. No i Rafę w Australii wręcz uwielbiają. – Ciekawe, ale nie możliwe – stwierdził.
Kiedy serbski tenisista odleciał samolotem do domu nagle na jednym z kortów w Melbourne pojawia się rzekomo kontuzjowany i chory na srovida Rafael Nadal, któremu nikt wizy nie sprawdzał, nikt w reżymowym systemie AO nie zalecał tygodniowej kwarantanny. Dzwoni do mnie sąsiad i mówi:
– Wiktor, dlaczego ty tego nie napisałeś wczoraj. To byłby dopiero news.
– Napiszę po turnieju i też będzie dobrze.
No to kreślę te koślawe słowa. A co zabroni mi ktoś trzymać w sobie to co wiem i dzielić się tym post factum? Nie. No to okej.
Wracając do bukmacherów. To jest specyficzna branża, którą kręcą tęgie głowy, a te mogą więcej niż, dajmy na to, Łukaszenka, czy Duda. Pula, ta oficjalna, nagród turnieju AO była ogólnie znana. Pula jaką zgarnęli najwięksi gracze, w tym w Polsce, nigdy nie zostanie ujawniona. Kto gra, a może inaczej – kto obstawia? Od zwykłych liczących na łut szczęścia po tych, których najszybsze łącza internetowe na świecie grzeją się do czerwoności aż do ostatniej sekundy. Inaczej niż w takiej kolekturze, gdzie skreślasz swoje typy lub grasz z maszyny (z maszyną nikt nigdy nie wygrał oprócz tych, którzy tę „maszynę” ustawiają) odbierasz swój szczęśliwy kupon i na tym twoja rola się kończy. Inaczej jest w grze, kiedy gra się online. Tyle tylko, że nie każdy może w ten sposób zagrać. Zupełnie tak jak z leczeniem srovida w szpitalach MSW. Nie każdy może.
Miłego tygodnia życzę wszystkim, a zwłaszcza tym od afixów, prefiksów i całej reszty przedrostów.
Kłaniam się.