Wszyscy to przewidywali, ale oczywiście nikt nie zapobiegł. Piłkarski finał Pucharu Polski pomiędzy Lechem a Legią „pachniał” groźbą burdy, bo kibole za sobą nie przepadają. Głośno było o tym w mediach, w dyskusjach zwykłych kibiców, nawet policja nie wyraziła zgody na przeprowadzenie meczu na stadionie w Bydgoszczy (swoją drogą, co to za prawo pozwalające na przeprowadzenie masowej imprezy, bez pozytywnej opinii na temat bezpieczeństwa jej uczestników?). I co? Stało się to co się miało stać, o k… m.. parafrazując słowa jednej z piosenek.
Piłkarze Legii wywalczyli puchar (gratulacje), lecz tuż po ostatnim strzale z rzutu karnego musieli uciekać, bo na murawę wbiegli kibole, chcący uzyskać na pamiątkę trykoty zawodników i w czynny sposób wyrazić swoją radość. A to nie zawsze jest bezpieczna sprawa, także dla piłkarzy – euforia w niekontrolowanym tłumie bywa wbrew pozorom groźna. Już nie wspominam, że w tym samym czasie na murawie byli piłkarze Lecha, którzy mogli przy okazji zostać poczęstowani jakimś kuksańcem lub innym przejawem agresji.
Największy szok we mnie jednak wywołała jedna z wypowiedzi, bodaj człowieka z PZPN, że „tak to miało być”. Zresztą telewizyjny przekaz pokazuje: bramy wejściowe na murawę były otwarte. Czyżbyśmy porównywali się do tak fanatycznych krajów pod względem futbolowego szaleństwa na trybunach jak Turcja czy Grecja? O co tu chodzi? Bo na pewno nie o bezpieczeństwo.
To jednak tylko część spektaklu. Biedni kibole lamentują i protestują, że w mediach i w rządzie jest na nich nagonka. I co? Zamiast radować się z sukcesu/użalać nad porażką, fani obu teamów, a z każdej strony było po kilka tysięcy ludzi zaczęli swój własny mecz – przeciwko sobie i policji. W jakim celu? By dać jeszcze raz dowód, że dla kiboli mecz piłkarski nie jest najważniejszy i zaprzeczyć wcześniejszym zapewnieniom?
Kolejna sprawa to działanie policji i ochrony. Liczba zatrzymanych? 0, słownie zero. Tłumaczenia, że na podstawie monitoringu winni zostaną ukarani są dla mnie śmieszniejsze niż mój ukochany kabaret Tey. A przecież od kilku tygodni przechodzi fama dyskusji, także w rządzie, co zrobić dla poprawy bezpieczeństwa na stadionach. Jednak na razie się mówi, zrzuca odpowiedzialność na innych, a burdy są nadal. Działania PZPN-u, rządu, klubów, to zwykłe pozoranctwo. Jak długo jeszcze?
Czy także z tym problemem nie zdążymy przed Euro 2012? Brak autostrad nie będzie tak wielką kompromitacją jak brak bezpieczeństwa na i poza stadionami. Jedyna nadzieja to fakt, że na meczach reprezentacji (tych rozgrywanych w Polsce) nasi kibole zwykle są spokojni. Czy jednak także oni poczują duch mistrzostw, czy jednak wykorzystają okazję do masowego zaistnienia w negatywny sposób?
Celowo w niniejszym tekście używam słowo kibole. Ja uważam się za kibica. Chodzę na mecze, by oglądać gole, parady bramkarzy, efektowne akcje. Ale także w celu rozmowy z innymi kibicami, nawet drużyny przeciwnej. Taka wspaniała atmosfera panowała choćby podczas mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku, podobna również dwa lata później w Austrii i Szwajcarii. Byłem, widziałem, do dziś mam szaliki drużyn przeciwnych i zdjęcia z jej kibicami. Obyśmy wcześniej doczekali się takich sytuacji niż drugiego Heysel (w 1985 roku podczas finału Pucharu Mistrzów, w wyniku starcia kibiców Liverpoolu i Juventusu zginęło kilkadziesiąt osób).
Komentarze