Słuchając dzisiaj rano pewnej ogólnopolskiej stacji radiowej, chcąc nie chcąc, skupiłem się na przekazie reklamowym. Po kolei reklamowane są specyfiki na: oczy, uszy, stopy ręce, pęcherz itp. Pewnie wraz ze zmianą pogody dołączą do nich te spalające tłuszcz i gwarantujące idealną figurę nawet dla siedzących przed telewizorem. Przez chwilę zacząłem się zastanawiać, jakim cudem ja jeszcze funkcjonuje. Biegam bez dodatkowego smarowania stawów i aplikowania sobie farmaceutyków.
Mam świadomość, że nic nie zastąpi zbilansowanej diety i aktywności fizycznej. Słuchacze tych reklam pewnie też. Ale czy przy długotrwałym przekazie mimochodem nie pojawia się potrzeba pójścia na skróty? Przyznam, że u mnie tak było. Dlatego należy o tym mówić i zastanowić się nad skutkami zdrowotnymi i społecznymi takiego samoleczenia się Polaków. Bardzo mocno podsycanego przekazami reklamowymi. Wszak jesteśmy liderem w samoaplikowaniu sobie wszelakich leków bez recepty. Mówię tu przede wszystkim o tych przeciwbólowych. Coraz mocniejszych, trafiających idealnie w ból, innych na noc, innych na dzień. Wszystko kolorowo, ładnie i za przystępną cenę.
Ale czy tak jest naprawdę? Jeśli jest ból, to musi być jego przyczyna. A tej nawet najnowocześniejsze leki bez recepty nie znajdą. Skutki takich terapii mogą być poważne. Oczywiście przede wszystkim dla samego pacjenta. Ale takie przenoszone choroby, nieleczone wcześniej, to również większe obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej. Leczenie tej zaawansowanej to przecież zdecydowanie większy wydatek.
A dla nas? Takie bezkrytyczne sięganie po specyfiki w najlepszym przypadku skończy się wydatkiem na cudowne specyfiki, które niewiele nam pomogą. W tym gorszym może skutkować nadszarpniętą wątrobą i bardziej skomplikowanym leczeniem.