Królowa, wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie uznała naszego kraju ani za Mesjasza narodów, ani za zaścianek. Po prostu zrobiła swoje, zarobiła kasę i od razu odleciała.
Pojawiła się w piątek (nawet dokładnie nie wiadomo jak). Zrobiła swoje w sobotę (dała perfekcyjny, ale chłodny i wykalkulowany show). Zarobiła kasę (co najmniej 3 miliony dolarów) i od razu poleciała dalej nie zwracając najmniejszej uwagi na żadne protesty.
Niby prosta sprawa, ale kilka rzeczy przykuło moją uwagę. Przede wszystkim – zaczęła nagle około godziny 21. 25, skończyła nagle niecałe dwie godziny później, bez żadnych bisów, tylko suchym: "Thank you, Poland. Good night". Tak, jakby chciała szybko odbębnić swoją robotę.
Trzeba jednak przyznać, że show, utrzymany w tanecznej konwencji, został przygotowany perfekcyjnie i miał niesamowite tempo. Rzadko kiedy publiczność mogła się nudzić. Madonna prawie cały czas tańczyła, śpiewała, wygłupiała się. Ciągle zmieniała stroje, fryzury, grała na gitarze, wiła się na rurze, skakała na skakance i całowała się z tancerkami. Pokazała niezwykłą energię i wyglądała o wiele młodziej niż na swoje 51 lat. I co ważne, jak na swoje skromne możliwości wokalne, zaśpiewała całkiem nieźle. W większości przypadków obyło się bez zapowiadanego playbacku.
Mimo wielu atrakcji – ferii świateł i rozmaitych wizualizacji, fan dokładnie znający jej poprzednie trasy koncertowe, mógł być rozczarowany. W Madonnie nie było dawnej drapieżności, ani erotycznej odwagi. Nie było prowokacyjnych pomysłów. Tym bardziej zawiedzeni muszą być protestujący przeciwko koncertowi. Madonna nie wywołała bowiem najmniejszego religijnego skandalu.
Nie nawiązała też prawie żadnej interakcji z publicznością. Dopiero w drugiej połowie show, pomiędzy piosenkami "Doli, Doli" i "You Must Love Me" polscy fani stojący najbliżej sceny wymusili na niej kilka słów. Zaśpiewali wówczas "Happy Birthday" i "Sto lat" oraz pokazali jej przyniesione białe serduszka. Wówczas gwiazda nie miała wyboru. Powiedziała kilka truizmów w stylu: "Kocham moją pracę, a wy dajecie mi uśmiech i uszczęśliwiacie mnie. To najlepszy prezent, jaki dostałam na urodziny" – dodała bez przekonania.
Zaraz po koncercie wsiadła w samolot i odleciała z Okęcia w siną dal. Zupełnie inaczej niż Michael Jackson. (Artystka nie zapomniała o królu, który 13 lat wcześniej wystąpił dokładnie w tym samym miejscu. Jak zwykle włączyła do koncertu medley jego przebojów wykonywany przez sobowtóra piosenkarza). Swojego czasu nieśmiały król popu chętnie witał się z fanami w Warszawie, rozdawał autografy, pozował do zdjęć i zwiedzał miasto.
Jednak bez wątpienia było to najważniejsze popowe wydarzenie koncertowe w Polsce od czasu występu Michaela. Madonna nie zwróciła większej uwagi na nasz kraj. Tym samym pokazała nam, że nie jesteśmy pępkiem świata, za jaki często się uważamy. Polska była tylko jednym z licznych przystanków podczas "Sticky & Sweet Tour". I właśnie z tego, że tak popularna i profesjonalna artystka zechciała do nas przyjechać, powinniśmy być najbardziej zadowoleni.
Więcej: www. wideoportal. p l
.