Proszę Państwa! Byłam na Konwencji. Wyborczej ma się rozumieć, bo słowo konwencja ma w języku polskim kilka znaczeń i można ją np. przestrzegać, poddać się, uchwalać, stosować itd.
A ja po prostu poszłam pogapić się jak obecnie “robi się” politykę. Pamiętam jak w słynnych wyborach czerwcowych w 1991 r. głosowaliśmy na ludzi znając tylko ich twarze ze zdjęcia z Wałęsą, albo wcale, ufając tym mądrym, którzy ich polecali. Trochę przypadkiem byłam też na konwencji wyborczej Andrzeja Olechowskiego, bodajże w 2000 roku, który wtedy startował na prezydenta i przegrał z Kwaśniewskim. Pamiętam niedużą salę, najpierw przemówienie jego rzecznika, potem Olechowskiego, a później widziałam smutną i zafrasowaną minę człowieka, który wie, że przegra…
Minęło 20 lat, wzbogaciliśmy się, a przede wszystkim zamerykanizowaliśmy się. Konwencja to teraz show, tłumy, flagi, banery, wielkie hale, autokary zwożące ludzi niemal z całej Polski, telebimy i w ogóle wszystko co obecnie audiotelewizja wymyśliła. Przeczytałam gdzieś niedawno takie mądre określenie, że polityka uległa teraz “medyfikacji’ czyli kieruje się logiką funkcjonowania mediów masowych. Partie polityczne produkują teraz wielkie widowiska posiadające cechy zawodów sportowych, festiwalu radości, które mają wprowadzić widzów i i słuchaczy w sen o sile i potędze własnego ugrupowania. Amerykanizacja, modernizacja czy mediatyzacja zwiastują nadejście „polityki wizerunku”, gdzie „opakowanie i otoczka” wokół aktora mają większe znaczenie niż sama gra aktorska. Istotną kwestią staje się więc nie tylko wygląd czy ubiór, ale także sposób organizacji sposób przygotowania zjazdów partyjnych, czy konferencji. Równie ważne stają się środki dekoracyjne, względy estetyczne, a wśród nich najważniejsze jest oczywiście logo, które stanowi na tych zjazdach coś w rodzaju ikony. Rzec można, że wkraczają tutaj na scenę elementy sacralne. Obserwatorzy polityki stwierdzają nawet, że uczestnicy mogą pod wpływem liturgii słowa, światła, muzyki i rekwizytów popaść w stan podobny do transu, będącego integralną częścią wielu obrzędów religijnych. W świeckich ceremoniach sprzyja to bezkrytycznemu spojrzeniu na określoną grupę, która jest uczestnikiem tego wydarzenia.
No, ale od ogółu przejdźmy do konkretów. Tak się złożyło, że na Konwencję Kidawy-Błońskiej zorganizowanej na dalekiej Pradze trafiłam z koleżankami w ostatniej chwili. I zdumienie – tyle ludzi, a wszystko zorganizowane wręcz idealnie. Autokary po lewej stronie w równym rządku, porządkowi wskazują, gdzie można stanąć autem prywatnym, W hallu szybkie i sprawne wydawanie identyfikatorów, nawet palta w szatni pogrupowane wg kolejności alfabetycznej nazwisk.
W wielkiej sali pełno ludzi, niemal ścisk, a jednak jakiś dżentelmen na mój widok ustępuje mi swoje krzesło, chociaż nie należę do tzw. znanych twarzy. Konwencja właśnie się zaczęła i rozpoczyna ją szef partii PO czyli Borys Budka. Nie mówi długo i nie nudzi. A potem kolejno na scenie pojawiają się bynajmniej nie politycy, ale ludzie skrzywdzeni przez obecnie rządzących; ojciec zamordowanego w komisariacie policji Igora Stachowiaka, niepełnosprawna dziewczyna chora na raka, chłopak – ofiara kolizji samochodowej z limuzyną Beaty Szydło, weteran misji wojskowej, aktywiści ekologiczni.
I na koniec sama kandydatka, której wystąpienie co rusz to przerywano okrzykami: Kidawa, Kidawa, na przemian z zawołaniem: Zwyciężymy!
Nie będę tutaj streszczać jej przemówienia, bo ci którzy byli ciekawi, to go na pewno znają. Ktoś mógłby tylko zarzucić Kidawie, że jako kobieta “zagrała na emocjach”. Starała się ludzi wzruszyć i poruszyć. To jej prawo jednak i lepsze to od obrzucania kontrkandydatów błotem. Ja starałam się patrzeć na to wszystko chłodnym okiem i nie ulec pokusie krzyczenia wraz z innymi: Zwyciężymy! A emocje tłumu jak wiadomo są bardzo zaraźliwe!