Tak się w moim życiu składa, że dość często, nie tylko racji wykonywanego zawodu, ale też tak prywatnie napotykam w swoim życiu ludzi, którzy potem stają się bohaterami pierwszych stron gazet. Młody aktor, którego pierwszy raz oglądam na jego przedstawieniu dyplomowym okazuje się potem tym słynnym i lubianym panem Piotrusiem czyli Piotrem Fronczewskim, młody acz dowcipny sędzia, z którym zasiadam przez rok za stołem sędziowskim jako ławnik, okazuje się potem słynnym obrońcą niezawisłości sędziowskiej czyli Igorem Tuleya, zaś młodziutki zaledwie 19-letni piłkarz, który wzrusza mnie swoim płaczem na Euro 2004, którego karierę zaczynam śledzić, staje się potem tym słynnym Cristianem Ronaldo. Nie wszystkie jednak postaci, które poznaję, zapisują się w historii pozytywnie. Po przejściu na emeryturę zaczęłam bardziej czynnie uczestniczyć w życiu Stowarzyszeniu. Dziennikarzy Polskich i tam ze zdumieniem na początku śledziłam najazd prawicowych dziennikarzy na tę organizację, a potem przejmowanie przez nich najpierw Zarządu Głównego, a później Oddziału Warszawskiego. I tak poznałam dużo od siebie młodszą Joannę Lichocką, która z zaciekłością młodej bulterierki wpijała się w łydkę starszej, zasłużonej dziennikarki, znawczyni problematyki Wschodu domagając się od niej dokonania lustracji z powodu rzekomej współpracy z SB. Byłam akurat na posiedzeniu tego zarządu i widziałam jak niesłusznie posądzona płacze, a druga z furią i jazgotem atakuje.
Jakiś czas później odkryłam u Lichockiej inną cechę, gdy sama zgłaszała na Walnym swoją kandydaturę do zarządu, czyli ową miodopłynność tak chwaloną przez członka zespołu Bayer Full u prezydenta Dudy.
Za czasów PRL-u mówiło się na to: mowa-trawa czyli umiejętność długiego mówienia o niczym. Dlatego nie zdziwił mnie jej tupet, gdy nie mając specjalnego pojęcia o rzemiośle filmowym wzięła się wraz z koleżanką za robienie nierzetelnych filmów dokumentalnych w rodzaju “Mgła”, które za to bardzo podobały się PiS-owi, zwłaszcza prezesowi. No i dlatego też nie jestem specjalnie zdziwiona jej zachowaniem na sali sejmowej i jej słynnego już “przecierania oka”. Faktem jest, gdy czyta się stenogram z tego posiedzenia Sejmu, to widać że mocno tego dnia przeszkadzał jej poseł Sławomir Nitras z PO, a posłowie opozycji krzyczeli: Hańba! To wszystko nie usprawiedliwia ordynarnego gestu Lichockiej, a zwłaszcza triumfalizmu na jej obliczu po głosowaniu.
Jednocześnie – tak się składa, jesienią ubiegłego roku u mojej najlepszej koleżanki odkryto guza w lewym płucu. Pierwsze, niepokojące RTG wykonała bodajże we wrześniu z powodu zadyszki przy wchodzeniu na schody. Potem zaczęło się powolne pokonywanie kolejnych etapów. Zwłaszcza długo musiała czekać na komputerowe badanie tzw. PET-CT, które pokazuje dokładnie lokalizację guza. Był akurat koniec roku, skończyły się fundusze na izotopy, a takie urządzenia są w Warszawie tylko trzy i w rezultacie badanie zostało wykonane dopiero 17 stycznia. Potem długie czekanie na opis. Później bronchoskopia połączona z biopsją i znowu czekanie na wyniki badania histopatologicznego…
- To ciągłe czekanie – wykańcza mnie – mówi. Nie mogę jeść, żołądek staje mi dęba, ciśnienie skacze, nie mogę spać, niczego planować. Nie wiem co mnie czeka. Gdyby operacja – to to dobrze. Chemia? To gorzej.
Na początku było najgorzej. Obuch w głowę! Potem nerwy… Boże, każdy dzień ucieka, a oni nic nie robią! Zanim mnie zdiagnozują, to zdążę umrzeć, tym bardziej, że jak czytam rak płuca ma najgorsze notowania….
I co ja mam jej powiedzieć? Że ma pecha? Że urodziła się i mieszka w Polsce, która ma najgorsze wyniki w leczeniu raka w Europie, bo akurat na to nie ma pieniędzy?
Że ma podłe koleżanki dla których ważniejsza propaganda i wygrana ukochanego prezydenta i prezesa gwarantująca im ciepłe posadki?
No, to klepię jej banały w stylu: trzymaj się i liczę na to, że może akurat ją łagodniej potraktuje los, bo ludzie – nie!