W chwili, gdy piszę te słowa w Warszawie kończy się tzw. Szczyt Klimatyczny. Przyznam się, że do tej pory moje zainteresowania tym tematem kończyły się w zasadzie na śledzeniu prognoz meteo na następny dzień lub weekend.
Dopiero niedawny orkan przechodzący przez Filipiny oraz fakt, że jedna z bliskich mi osób została zatrudniona przy organizacji szczytu klimatycznego w W-wie zmusiły mnie do bliższego przyjrzenia się sprawie ocieplenia klimatu, w który większość Polaków nie wierzy albo powątpiewa.
I stwierdzam, że Polska wykonała ogromną pracę za 100 mln zł, aby wykonać przepiękny taniec obłudy czyli pokazać cywilizowanemu światu piękną, humanitarną twarz a z drugiej strony po cichu robić swoje czyli kontynuować gospodarkę opartą na węglu a w perspektywie na gazu z łupków.
I tak wybudowaliśmy na Stadionie Narodowym wielkie centrum kongresowe, zaś prasa prześcigała się w podawaniu danych ileż to postawiono obiektów, założono gniazdek elektrycznych i jakim to powodzeniem cieszyły się polskie pierogi z kapustą.
Ministerstwo „stanęło na głowie” i wyprodukowało piękny film o Kiribati – małej wysepce w pobliżu równika, której niebawem grozi zagłada z powodu zalania a jej prezydent już myśli o wykupie ziemi i przeniesieniu jej mieszkańców na większą wyspę Fidżi. W dodatku jedna z osad na tej wyspie założona przez naszego rodaka o nazwisku Pełczyński nosi nazwę Poland. I nieprawdą jest, że na tę wyspę przelecieli się urzędnicy ministerstwa. Poleciała tylko ekipa filmowa, której scenariusz wyłoniono spośród innych jako najlepszy.
Prawdą jest, że ów film kosztował 235 tys. zł ale na jego koszt składały się głównie ceny biletów lotniczych (niewtajemniczonym powiem, że trasa na Kiribati wiedzie przez Nowy York lub Los Angeles, San Francisco, Honolulu na Hawajach i Fidżi). Luksusów też tam ekipa nie zażywała zważywszy na brak jakiegokolwiek hotelu w pobliżu Poland a zapasy wody, lekarstw i żywności ekipa musiała tam przywieźć ze sobą.
Trud się opłacił. Film puszczony pierwszego dnia obrad wzruszył niemal do łez wszystkich (mam nadzieję, że ten 10 minutowy film wyemituje też TVP) i poprawił image Polski w oczach zebranych tam delegatów z całego świata. Zepsuła go niestety następnego dnia nagroda „Skamieliny Dnia” wręczona Polsce przez międzynarodową sieć organizacji pozarządowych – Climate Action Network za blokowanie postępu negocjacji klimatycznych, między innymi za organizację w tym samym czasie szczytu węglowego oraz banery i protesty wywieszane przez ekologów na budynku, gdzie ów szczyt miał miejsce oraz na Pałacu Kultury i Nauki.
Minister Środowiska Marcin Korolec i jego ekipa wykonywała zatem ekwilibrystyczny taniec na linie, aby nie narazić się żadnej ze stron tzn. aby Polska wyszła z twarzą nie ustępując ani o krok.
Niestety miast nagrody spotkała go degradacja, został zdjęty ze stanowiska w ramach rekonstrukcji rządu a jego miejsce zajął p. Maciej Grabowski - ekonomista , który jak rozumiem będzie dobrze liczył zyski na jakie Polska liczy z łupków. Dla otarcia łez Korolec pozostał na stanowisku podsekretarza stanu jako spec od klimatu. Może jednak za bardzo się sprawami klimatu przejął?
Na szczycie tymczasem wyraźnie dało się zauważyć myślenie – nie spieszmy się, bo wychodzi na to, że Unia Europejska i tak wyrwała się niepotrzebnie przed orkiestrę obniżając emisję dwutlenku węgla podczas, gdy najwięksi emitenci Chiny i USA mają to w nosie. Obniżajmy ale poczekajmy aż zrobią to i inni.
Ha, czytam nawet takie głosy, które twierdzą, że jeżeli Unia Europejska chce pozostać światową gospodarką musi zrezygnować z paradygmatu „Europejskiej Wspólnoty Wiatraków i Solarów”, odświeżyć koncepcję Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Jednym słowem cofnąć się i szukać dostępu do tańszych źródeł energii, co w konsekwencji obniży ceny prądu.
I właśnie dlatego Polska powinna nie tylko bronić polskiego węgla, ale także przekonać UE do wydobycia gazu łupkowego, który jest usilnie blokowany – wbrew logice i interesom Europy.
I na koniec dodam jeszcze, że i tak wszystkich wykiwają sprytni Chińczycy. Na światową listę najbogatszych Forbesa dostał się właśnie chiński przedsiębiorca Li Hejun. Wartość jego Hanergy Solar Group wzrosła w tym roku trzykrotnie i przekroczyła miliard dolarów. Głównie dzięki transakcjom przejęcia Solibro, niemieckiego producenta ogniw fotowoltaicznych nowej generacji. Na wrześniowej imprezie dla najbogatszych biznesmenów świata, organizowanej na Bali przez amerykańskiego „Forbesa”, Li Hejun zapowiedział, że zamierza zostać w tej branży globalnym liderem.
I chociaż Chiny są obecnie największym na świecie emitentem gazów cieplarnianych, to jednocześnie najwięcej inwestują w ich ograniczanie. W sierpniu chiński rząd zapowiedział, że do 2015 r. wyda na inwestycje w źródła czystej energii 1,8 bln juanów (prawie 300 mld dolarów).
Ma to pozwolić na zmniejszenie w ciągu siedmiu lat emisji CO2 nawet o 45 proc. w porównaniu z 2005 roku i na zwiększenie udziału energii z odnawialnych źródeł z 8 do 15 procent. Oficjalnie powodem jest fatalny stan środowiska.
Chiny, tak jak USA, do dziś nie ratyfikowały międzynarodowego protokołu z Kioto. Na zobowiązaniach pozostałych 194 krajów, a zwłaszcza Unii Europejskiej, która musi do 2020 r. zmniejszyć emisje gazów o 20 proc. oraz zwiększyć do 20 proc. udział energii ze źródeł odnawialnych, dorobili się Chińczycy. Tacy jak Li Hejun.
Chiny nie tylko zajęły pierwsze miejsce wśród krajów o największej zainstalowanej mocy wiatrowej, przeganiając USA i Niemcy, ale stały się też największym na świecie producentem i eksporterem modułów fotowoltaicznych. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem Chińczyków stały się Stany Zjednoczone, które swoją niskoemisyjną gospodarkę chcą oprzeć dodatkowo na eksporcie gazu łupkowego. Niedługo po tym jak Barack Obama ogłosił w lipcu, że do 2020 r. emisja gazów cieplarnianych w USA ma spaść o 17 procent, zawarto chińsko-amerykańskie porozumienie o wspólnych inwestycjach na rzecz zmniejszenia zanieczyszczeń powietrza. W ramach umowy ma powstać kilka dużych projektów polegających m.in. na opracowaniu nowych technologii wychwytywania dwutlenku węgla.
Może się więc zdarzyć, że w 2020 roku za wdrożeniem nowego protokołu porozumienia z Kioto, będą lobbować Chińczycy i Amerykanie!
I kiedy tak to wszystko czytam „zielenieję” coraz bardziej, bo widzę, że jedyne co się naprawdę na tym świecie liczy to są pieniądze.
To nic, że już topnieją lodowce, kogoś zalewają wody oceanu, szaleją orkany, bo nam póki co sucho, nie za gorąco i bezpiecznie. A tym dotkniętym kataklizmami biedakom możemy rzucić trochę pieniędzy na otarcie łez.
I mam nadzieję, że ja nie dożyję tych czasów, gdy ci krótkowidze , na swoich złotych fotelach, przerażeni, sami wypłyną na bezkresne wody ciepłych mórz i oceanów, by utonąć tam na zawsze.