Obejrzałam w ubiegłym tygodniu dokumentalny film : “Gauguin na Tahiti. Raj utracony” i zaczęłam się zastanawiać czy istnieje takie miejsce na ziemi na ziemi, gdzie mężczyzna faktycznie może powiedzieć: jestem szczęśliwy, jestem w raju…. zwłaszcza, gdy otacza go piękna przyroda i takież same młode i chętne do erotycznych uciech dziewczęta.
I właściwie skąd się wzięła ta renoma Tahiti, bo ponoć kreolki z Antyli piękniejsze…
Otóż legenda Tahiti urodziła się dokładnie 6 kwietnia 1768 roku. Tego właśnie dnia pan de Bougainville, dowódca fregaty „La Boudeuse”, kazał stanąć na kotwicy między rafą koralową a lądem, naprzeciw miejsca, gdzie dziś znajduje się wieś Tihiaa. Pisał potem w zachwycie o skąpo odzianych nimfach odpoczywających w bujnej trawie….
A zważywszy, że załoga nie schodziła pół roku na ląd….. wydało mu się to miejsce rajem, zwłaszcza zaś rajem erotycznym. I tak sprawozdanie Bougainville’a stało się początkiem mitu Tahiti. Zobaczył on na wyspie idealną społeczność „dobrych dzikusów”, wolną, równą, patriarchalną, żyjącą we wspólnocie, oddaną li tylko rozkoszy, nie znającą przymusu i gwałtu. Tę legendę Tahiti podtrzymywali i pisarze tacy jak Diderot, Chateaubriand, Hugo, Joubert, Loti…
Na tę legendę dał się też nabrać Paul Gauguin, gdy w wieku 35 lat wsiadł na statek handlowy i dopłynął do tej wyspy.
A Gauguin był typem jak byśmy to dziś określili niespokojnego człowieka. Co prawda, przez ładnych parę lat prowadził nudny żywot francuskiego mieszczanina pracującego w banku i zarabiającego jako makler giełdowy ożenionego z energiczną Dunką, matką jego pięciorga dzieci. Równocześnie odkrył jednak u siebie talent i powołanie malarskie przystając do paryskiej kompanii ówczesnych malarzy- impresjonistów. Potem jednak szczęście się od niego odwróciło – nastąpił krach na giełdzie, żona z dziećmi go opuściła przenosząc się się z Paryża do rodzinnej Kopenhagi, malarstwo Gauguina nie zachwycało kupujących, na dodatek w czasie kłótni, gdy przebywał w Arles u Vincentego Van Gogha, ten w czasie kłótni między nimi, odciął sobie ucho. Niektórzy winą obciążają Gauguina. W każdym bądź razie trzy lata później ląduje na Tahiti. Papeete go rozczarowuje, ale w głębi wyspy 50 km od stolicy znajduje jeszcze plemiona żyjące pierwotnym rytmem, wg odwiecznych zasad. Gospodarz ofiarowuje mu swoją córkę, nawiasem mówiąc 13 czy 14 – letnią. Dziś powiedzielibyśmy, że Gauguin był pedofilem, bo potem tych młodych kochanek będzie więcej, ale wg ówczesnego, francuskiego prawa. to była przyjęta norma. Maluje mu się tam świetnie, pozbywa się kompletnie impresjonistycznej maniery, wypracowuje własny, indywidualny styl, który jednak wielu ówczesnym wydaje się zbyt prymitywny.
Po dwóch latach Gauguin postanawia wrócić do Francji. I na wyspie miłości trzeba mieć pieniądze, a także zdrowie, które mu dokucza. Brak mu też tego co nazwałabym uznaniem społecznym. Ciągle jest Europejczykiem, a nie dzikusem z buszu. Postanowił przy tym porzucić malarstwo, wziąć się za uczciwą pracę nauczyciela rysunku w liceum i wrócić do żony. Niestety, na jego drodze pojawiła się 13-letnia Jawajka, Annah, co oczywista w efekcie doprowadziło do kolejnej awantury. Wprawdzie odziedziczył wtedy spadek po wuju, który pozwolił mu na życie przez jakiś czas, ale jego malarstwo absolutnie nie znalazło zrozumienia w Paryżu. Rozgoryczony powrócił na Tahiti, a potem przeniósł się na Markizy zaliczając jeszcze próbę samobójczą. Zmarł tamże w wieku 55 lat na zawał serca. Pochowany jest na wyspie Hiva Oa. Na tym samym cmentarzu pochowany jest także poeta i piosenkarz Jacques Brel.
Uznanie jako malarz zdobył dopiero po śmierci. A ja po obejrzeniu tego filmu przestałam marzyć, aby zobaczyć Tahiti. Nie ma na świecie wysp szczęśliwych. Nosimy je we własnym sercu.