W tę ostatnią niedzielę nie wiem jak komu, podejrzewam jednak że nie tylko mnie, ale i wielu Polakom ciśnienie niebezpiecznie skoczyło go góry.
Nie pomogło mi powtarzanie sobie : głupiaś ty, zwłaszcza, że wcześniej przeczytałam uwagi i opinie tzw. PR-owców, specjalistów od marketingu i reklamy oraz wizerunku politycznego. Z ich słów bowiem wyciągnęłam następujący wniosek: prezydent to taki sam produkt jak inne i po prostu, gdy tylko odpowiednio go wypromować, ludzie, to kupią.
A oto przepis na prezydenta:
Weź faceta najlepiej w średnim wieku o niezbyt nachalnej urodzie… Zbyt przystojny wzbudzi zazdrość i niechęć samców. Tak nawiasem mówiąc Miller akurat w tym miejscu przelicytował – zbyt ładna kandydatka może spowodowała smakowite mlaskanie u paru starszych panów, ale z punktu wzbudziła zazdrość kobiet – samiczek. Temu atawizmowi dała wyraźnie dowód – pani Senyszyn. Poza tym w narodzie funkcjonuje myślowa zbitka – ładna, to głupia. Nie pomogą dyplomy i doktoraty.
Dobrze jednak, aby kandydat był szczupły… nie tylko dlatego, że garnitury na nim świetnie leżą – patrz Donald Tusk. Pamiętamy biednego Kwaśniewskiego zajadającego tylko marchewkę przed każdymi wyborami. Otyłość kojarzy się z powolnością i ociężałością. Nie darmo Putin promuje swój wizerunek na koniu, w meczu hokeja, na nartach, czy na macie…
Kolejny wymóg – kandydat musi mieć „gadane”, tzn. mieć miły timbre głosu, dobrą wymowę i umiejętność mówienia na każdy temat. Idealni są prawnicy – trenują przecież sztukę przemawiania w konkursach krasomówczych. Nie bez powodu adwokatów nazywamy „papugami”. Świetnie byłoby, gdyby jeszcze miał poczucie humoru i ciętą ripostę zawsze na podorędziu. No, ale nie każdy jest Barackiem Obamą.
Później taki model należy pokazać w mediach, aby ludzie mogli poznać i oswoić się z twarzą. Im częściej tym lepiej, więc taką kampanię należy zacząć ostro od początku. Później obwozić po kraju zbaczając też na tzw. prowincję, gdzie ludzie mniej ochotni na wszelkie nowinki.
Kandydat musi się ciągle uśmiechać, ściskać wszystkim ręce, rozmawiać z ludźmi, aby wszyscy odnieśli wrażenie, że ma świetny kontakt ze społeczeństwem, słucha go i rozumie. Na tym polegają kampanie w tzw. amerykańskim stylu.
Kandydat powinien mieć również ładne tło. Tym tłem powinna być udana rodzina. Dobry mąż i ojciec, a zatem i dobry ojciec narodu. Ładna żona jest nie tylko pożądanym elementem dekoracyjnym, w przyszłości może być wyrocznią mody jak Michelle Obama, czy nasza Jolanta Kwaśniewska. Dobrym tłem są też umorusani górnicy (widać wtedy świeżość kandydata), ale również górale, czy strażacy.
Mniej jest istotne co kandydat mówi. Na ogół mówi, że chce dla wszystkich dobrze, kocha naród, ojczyznę i obiecuje. Obiecuje wszystko co naród chce usłyszeć. Gdyby go przypadkiem wybrano, może potem powiedzieć, że on chciał, ale sejm i rząd mu to uniemożliwili.
W Polsce kandydat ma lepiej, gdy ma poparcie kościoła katolickiego. Ksiądz z ambony nawet nie musi wskazać palcem, który z kandydatów jest lepszym katolikiem. Zrobi to za niego baner wiszący u wejścia do kościoła. Wierni wiedzą, już zatem co Pan Bóg, a raczej Kościół poczyta im za większą zasługę.
Całość produktu należy opakować w papier o stonowanej kolorystyce i ozdobić dużą kokardą w barwach biało-czerwonych. Nic tylko kupować.
No i 24 maja Polacy kupili sobie nowy, nieznany do tej pory produkt. Niestety, reklamować go będą mogli dopiero za 5 lat.
A prezydentowi Komorowskiemu można powiedzieć: No cóż, sam sobie jesteś winien Grzegorzu Dyndało! Za późno podniosłeś się z fotela i nie doceniłeś sprawczej mocy marketingu politycznego.