Dzisiaj Facebook przypomniał mi piękne, ciepłe dni z początku października na zdjęciach zrobionych przez mnie pięć lat temu w Lesie Kabackim. Tu pan na spacerze z psem – malamutem z zawiązaną na szyi zawadiacką, czerwoną chustką, tam inny na ławce, obok której stoi rower, którym najwidoczniej przyjechał, zatopiony w książkowej lekturze, na trzecim zdjęciu pięknie czerwienieją liście, a na wszystkich cisza, słońce i leniwy, błogi spokój.
Tegoroczny październik zupełnie inny. Zimny, wietrzny, deszczowy a przede wszystkim… nerwowy.
A wszystko przez te wybory. Człowiek w każdej wolnej chwili rzuca się na sondaże patrząc czy coś drgnęło, lata z ulotkami po ulicy zachęcając do głosowania i śledzi w internecie zajadłe dyskusje. A w Warszawie najgorzej mają wyborcy w okręgu 44 głosujący na senatora, bo mają do wyboru dwóch kandydatów z PiS-u: lekarza Marka Rudnickiego i nauczyciela akademickiego Michała Ujazdowskiego, który poglądy mało co zmienił, ale szyld partyjny i owszem. No, to ci bardziej nerwowi się wściekają i chcą głosować na trzeciego czyli Pawła Kasprzaka. No, to jeszcze inni mówią, że Kasprzak to jakobin, rewolucjonista, chociaż z białą różą dla niepoznaki w zębach, a poza tym nie ma szans.
No, to dziękuję Bogu, bo ja mam wybór między starszą panią z laseczką, a laseczką – onegdaj córeczką wojennego tatusia… I chociaż niedawno opublikowany został list otwarty do kandydatów niezależnych, niewskazanych przez trzy ugrupowania opozycyjne (KO, Lewica i PSL), podpisany m.in. przez trzech byłych prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsę i Bronisława Komorowskiego, to właśnie przed chwilą Kasprzak oznajmił, że z kandydowania nie rezygnuje.
No, a wszyscy nasłuchują ciekawi co im która partia jeszcze obieca, bo może jeszcze przypadkiem słowa dotrzyma!
Oczywiście najlepiej jest jak rzuca pieniędzmi, bo każdy człowiek swój rozum ma i wie na co je wydać; czy na wódkę, wakacje, czy korepetycje dla dziecka. A w takim np. PO czy Nowoczesnej siedzą takie mądrale i się zastanawiają: a może lepszy byłby model skandynawski, czyli zamiast dawania pieniędzy do ręki rodzicom lepiej zabezpieczyć każdemu dziecku opiekę w publicznych ośrodkach jak żłobki czy przedszkola. W Polsce 68% dzieci z takiej opieki korzystać nie może i matki muszą siedzieć w domu. A gdy jest dobra opieka, matka może iść do pracy z korzyścią dla siebie, rodziny i gospodarki państwa.
No, ale fraza “rząd daje 500 zł na dziecko” tak dobrze brzmi, że żadna partia ze strachu przed spadkiem popularności teraz przed wyborami nie powie: Nie, nie damy!
Wysłuchałam właśnie dzisiaj debaty uczonych głów w Fundacji Batorego pod umownym tytułem: “Jak ulepszyć 500+” i wynika z niej, że owszem owo słynne 500+ ma swoje zalety, bo jest proste i nikogo nie stygmatyzuje. Nie wstyd brać taki zasiłek, bo biorą go wszyscy. Do publicznych szkół bogaci też z posyłają swoje dzieci i nikt nie ma pretensji, że uczą się za darmo.
Tylko, że owo 500+ niczego nie załatwia. Nie wzrosła znacząco liczba urodzeń dzieci (a to było sztandarowe hasło, którym wymachiwano), a teraz nawet spadła (i były to drugie dzieci w rodzinie), nie zlikwidowało to ubóstwa, jak triumfalnie głoszono. Jak wynika z badań, to nie zasiłek stymuluje dzietność, ale możliwość opieki nad dziećmi i odpowiednio długi urlop wychowawczy. A w ogóle polityka prorodzinna to materia skomplikowana i środki użyte powinny być różnorodne. To wszystko nie jest proste i nie nadaje się do wykrzyczenia w jednym chwytliwym haśle na wiecu wyborczym. Niestety!