Jak Państwo pewnie zauważyli, oczywiście Ci co czytają moje felietony, do tej pory nie wspomniałam słowem o koronawirusie i sama starałam się żyć do tej pory normalnie. Co więcej moje dzieci wraz z wnukami korzystając z przerwy w nauce dla szkół polecieli do Tajlandii i Malezji, gdzie spędzili dwa tygodnie głównie na małych wysepkach korzystając z atrakcji nurkowania w tamtejszych wodach. W podróży zachowywali się rozsądnie: stosowali maski, unikali wielkich skupisk ludzkich i bazarów. Witając zaś ich już w kraju nie obcałowywaliśmy się i nie obściskiwaliśmy jak zazwyczaj, zachowując dystans.
Ja również zachowywałam się jak zazwyczaj – co więcej, wzięłam udział w tłumnej Konwencji Wyborczej Kidawy-Błońskiej w Warszawie, a potem kilka razy brałam udział w ulicznej akcji zbierania podpisów pod listami kandydatów na prezydenta.
No i trwało to do czasu…. aż mnie nie powaliła grypa ze wszystkimi jej objawami. Początkowo kurowałam się sama w domu, gdy jednak kaszel zamiast maleć się nasilił, poszłam do lekarza i otrzymałam antybiotyk na zaatakowane oskrzela.
No i w ten sposób natura unieruchomiła mnie, czyli starszą, ale jeszcze ruchliwą kobietę w domu.
Od tygodnia zakupy robi mi córka, a życie obserwuję już tylko przez okno własnego domu, telewizora, oraz komputera…
No i tak siedzę i widzę wśród nas czyli Polaków dwie postawy.
Pierwsza postawa jest lekceważąca. – Ludzie, nie panikujcie! W Polsce mamy tylko 23 chorych! Co roku 10 razy tyle umiera na grypę, nie wspominając o raku! A tu szkoły się zamyka! Teatry, kina! Ludzie poszaleli, wykupują wszystko, a ci pamiętający PRL nawet – papier toaletowy. Ludzie opanujcie się – zrobi się ciepło, epidemia sama wygaśnie! A wy będzie wyrzucać zepsute jedzenie!
Dzisiaj jednak w chwili, gdy zaczęłam pisać ten felieton dowiedziałam się o pierwszym przypadku śmierci w Polsce z powodu koronawirusa. Zmarła w Poznaniu 57 -letnia kobieta, która wcale za granicą ostatnio nie była. Miała tylko kontakt z osobą, która była na zagrożonym terenie.
I tu już rozległ się dzwon alarmujący, że sytuacja w Polsce jest poważna a środki zapobiegawcze, które już podjęto wcale przesadne nie są. Pamiętam jak ze współczuciem oglądałam film nakręcony bynajmniej nie w Wuhanie, ale w Pekinie, gdzie zamykano ludzi w osiedlach zezwalając im na wyjście po zakupy raz na kilka dni, stosując system przepustek oraz szlabanów i zapór , które pilnowały gorliwe kadry komunistycznych wolontariuszy. Byliśmy wstrząśnięci, prawie oburzeni – jak można tak ludzi więzić?
No i z drugiej strony mieliśmy Włochy, gdzie ludzie długo sobie bimbali z zakazów kwarantanny, wyjeżdżali na narty, wyskakiwali na pizzę, jeździli na południe kraju i prowadzili miłe życie towarzyskie.
Nawet teraz nierozumni więźniowie urządzają protesty, bo ograniczano im wizyty rodzin.
W Polsce sytuacja nie wygląda dobrze, bo jak twierdzi wiele osób mała ilość zakażonych wirusem w Polsce, to nie efekt wspaniałego zdrowia Polaków, ale faktu, że robimy zbyt mało testów, bo ich nie mamy. Okazuje się, że nie mamy też najprostszych rzeczy: rękawiczek, maseczek, ubrań ochronnych, nie wspominając o ratujących życie respiratorach.
Wychodzi na to, że obecnie nasze życie wyłącznie lub prawie wyłącznie jest w naszych rękach. To od nas. naszej samodyscypliny, mądrości i przezorności zależy zdrowie i życie własne oraz naszych najbliższych.
Zróbmy zatem szybko przeliczenie co jest dla nas ważniejsze: jeden dzień straconego urlopu, aby posiedzieć z dzieckiem w domu czy zdrowie całej rodziny, pieniądze czy spokój, niełaska szefa, czy uśmiech naszej pociechy? I kochajmy tych naszych staruszków: dziadków, babcie, ojców, matki, bo to ich koronawirus czepia się najbardziej. I w przeciwieństwie do ministra Gowina – nie polecam modłów w kościele. Jak czytam muzułmanie w Polsce meczety teraz zamknęli.