Na dworze zima szara, ciemna i smutna, w polityce branie się za łby i słowa, które już dawno przestały być eleganckie, a tu jeszcze ze Wschodu nadciąga groźny, nierozpoznany póki co wirus. Nie polecam jednak Państwu na zły nastrój jednego głębszego kielicha, ale mogę z czystym sumieniem polecić francuski film, „Poznajmy się jeszcze raz”, który okrzyknięto już najprzyjemniejszym filmem tej zimy i stał się on już kinowym przebojem we Francji (ponad milion widzów po dwóch tygodniach wyświetlania), a do polskich kin wszedł 31 stycznia.
Podobno nastała teraz moda na nostalgię. Sama czytam na portalach społecznościowych wspomnienia różnych ludzi z dzieciństwa i młodości, twierdzących, że chociaż było biednie, to wesoło i w ogóle fajnie.
Bohater tego filmu też należy do tych, którzy niezbyt dobrze czują się we współczesności. Film rozpoczyna właśnie scena, w której małżeństwo z długoletnim stażem — rysownik Victor i psychoanalityczka Marianne — spędzają towarzyski wieczór ze swoim synem i jego przyjaciółmi. On czuje się zagubiony w świecie nowych technologii, tęskni za życiem analogowym, kiedy jeszcze gazety drukowały jego rysunki. Ona zachwyca się możliwościami, które daje postęp technologiczny i sztuczna inteligencja. Kiedy on w łóżku czyta książkę, ona pogrąża się w doświadczaniu wirtualnej rzeczywistości. „Myślę, że żyjesz zbyt długo” — mówi Victorowi małżonka podczas jednej z kłótni. Wkrótce potem wyrzuca go z domu, a swój czyn uważa za spóźniony akt wyzwolenia. Wymienia go też na model bardziej energicznego kochanka, jak się jednak okaże niepozbawionego też wad.
Tymczasem przyjaciel jego syna prowadzi innowacyjną firmę dla znudzonych i bogatych klientów, dzięki której będę mogli podróżować w czasie – spotkać się np. z Ludwikiem XIV czy Hitlerem. Obudowane to wszystko jest scenografią i kostiumami z epoki z udziałem licznych aktorów. Przybity małżonek czyli Victor wchodzi w tę zabawę, ale wybiera lata 70-te, kiedy poznał swoją żonę wówczas rudowłosą i trochę szaloną piękność. Bohater wie jednak cały czas, że już nie jest dwudziestolatkiem, nie mniej otaczająca go rzeczywistość lat 70-tych wydaje mu się bardziej prawdziwa i realna, niż obecny wirtualny świat.
Taka zabawa nie jest jednak ani tania ani bezkarna. Victor musi sprzedać letni dom jego i żony (bez jej wiedzy oczywiście) w Biarritz, na dodatek zakochuje się w młodej aktorce odtwarzającej rolę Marianne.
Takie powroty w przeszłość zatem nie zawsze są miłe, bo okazuje się, że o czymś bolesnym zapomnieliśmy, albo zakopaliśmy głęboko, a to jednak wyłazi.
Zakończenia filmu oczywiście nie zdradzę, ale powiem jednak, że kocham francuskie poczucie humoru, które na ogół nie powoduje głośnego rechotu, bo ktoś powiedział na głos słowo d…pa, ale krótkie parsknięcie czy szeroki uśmiech. A takich momentów w tym filmie sporo.
A na koniec zaczęłam się zastanawiać jaki okres ja sama bym wybrała, gdybym mogła cofnąć się w przeszłość?
I patrzcie Państwo! Też wybrałabym lata siedemdziesiąte, konkretnie siedemdziesiąty piąty rok. Pamiętacie może muzykę z tamtych lat, kolorowe stroje, spodnie dzwony, hafty, długie spódnice…? To miało swój urok i klimat. Nie jaraliśmy wtedy powszechnie “marychy” trudno wtedy w Polsce dostępnej i nielegalnej do dziś, kopciliśmy jednak wszyscy papierosy, co jednak wielu na zdrowie nie wyszło.
Jak się jednak tak jeszcze głębiej zastanowić, to każdy okres ma swoje plusy i minusy. Trzeba tylko umiejętnie z teraźniejszości korzystać. Ot, co!