Gdy wczoraj po raz kolejny wybrałam się do kina, zawierzywszy repertuarowi drukowanemu przez weekendowy dodatek „Gazety Wyborczej” i gdy po raz kolejny okazało się, że jego zawartość nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, zadałam sobie pytanie: Co jest grane z „Co jest grane”? Jakiś miesiąc temu opublikowali repertuary z poprzedniego tygodnia. Odniosłam się wówczas do tego ze zrozumieniem – każdemu może się trafić wpadka, choć ta akurat była wyjątkowo gruba. Ale w kolejnych tygodniach bywało niestety niewiele lepiej… Gdy przeczytałam zaś pierwszą z brzegu recenzję, zadziwiły mnie niektóre sformułowania, jak choćby to, że bohater był „brutalnie inwigilowany”. Skoro „inwigilacja” to obserwowanie kogoś bez jego wiedzy, można inwigilować np. uporczywie, ale jak robić to „brutalnie” – trudno mi sobie wyobrazić. Wiem także, że istnieje w Indiach Taj Mahal, ale czy jest tam miejsce zwane Taj Maral? Chyba nie.
Mam kilka hipotez dotyczących przyczyn budzącego niepokój stanu rzeczy w „Co jest grane”:
Na skutek oszczędności wszyscy ci, którzy mieli jakie takie pojęcie o tym, jak się robi „repertuarowy” dodatek, zostali zwolnieni (włączając w to korektę), a pozostawiono jedynie pracujących za darmo stażystów, od których trudno wymagać jakiejkolwiek wiedzy czy umiejętności.
Dezinformacja jest celowa, podobnie jak brak korekty – chodzi mianowicie o wyprodukowanie argumentów przemawiających za zamknięciem dodatku weekendowego „Wyborczej”. Jak wiadomo, już sporo gazet codziennych różnych dodatków się pozbyło, m.in. „Rzeczpospolita” i „Dziennik”, nie mówiąc już o lokalnych wydaniach „Polski”, które przegrały z kretesem walkę o rentowność.
Nie chodzi bynajmniej o oszczędności, ale o ideę – skoro prasa drukowana jest w odwrocie (o czym zresztą wieszczy nawet ona sama, choćby nie tak dawno tygodnik „Polityka”), należy już teraz rugować stare przyzwyczajenia czytelników i wdrażać nowe, polegające na szerszym użyciu Internetu. Gdy raz, drugi oraz trzeci sparzymy się na tym, co podaje prasa, czwarty raz zajrzymy nie do „Co jest grane”, a do Internetu.
Jeśli powyższy powód jest prawdziwy, może chodzić o coś jeszcze, a mianowicie o zadanie kłamu (po raz kolejny) temu, co opowiadał Michał Cichy w wywiadzie dla „Dziennika” (21-22.02). Otóż wspominał on, że gdy pracował w „Gazecie Wyborczej” i wszedł w spór z naczelnym, ten zagroził mu, że go „ześle do działu Internetu”, gdzie będzie musiał „zasuwać od dziewiątej rano do dziewiątej wieczór”. Takie groźby świadczyłyby o niewielkim szacunku i niedocenianiu medium, jakim jest Internet. Jednak świadoma akcja „Co jest grane” przeczyłaby takiej postawie.
Dodam jeszcze, że w kasie kina, gdy zrobiłam zawiedzioną minę i powiedziałam coś w rodzaju: „a w Wyborczej było inaczej…”, miła panienka natychmiast zaoferowała mi – „Gazetę Wyborczą”! Przyznaję, zaimponowała mi ta szeroko zakrojona akcja. Niezależnie od jej przyczyn, lekcję odrobiłam: wybierając się następnym razem do kina, na pewno sprawdzę repertuary w Internecie.