Dwóch ich jechało na rozpadającym się skuterze. Zawrócili chwiejnie na środku ruchliwej ulicy jakoś specjalnie na drogę nie patrząc. Obaj z komórką w dłoni. Dwóch ich też było w Ogrodzie Botanicznym, gdzie dotąd tylko matki z dziećmi i starsi ludzie, którzy już, chwała bogu, nic nie muszą. Dwóch młodych chłopaków maszerujących po poznańskim tajemniczym ogrodzie – ogrodzie za murem, o którym mało kto wie – to naprawdę coś. Tyle że raczej nie rozglądali się.
No i też na Cytadeli śmigali dwójkami między młodymi z śDM-u nie patrząc na nikogo. Dookoła nich zjawiskowe Hiszpanki, a ci nawet nie podnieśli głowy. Zaczadzeni jak młodzi Japończycy w salonach gier.
Nie wiem dlaczego marki robią sobie złudzenia, że łowcy Pokémonów cokolwiek dookoła siebie zauważają i zapamiętują. Być może nawet przyjdą, zwabieni lurami odnajdą Cię* – właścicielu marki – w mieście, po którego ulicach chodzili ostatnio kilka lat temu, z rodzicami, za rękę. Cieszyć się możesz tylko wtedy, kiedy dostarczasz czegoś do picia, jedzenia, ładowarkę, wifi i toaletę. Jesteś jak stacja przy ruchliwej drodze, gospoda na gościńcu między miastami – ty albo ktokolwiek inny. Renta położenia. Reszty nie widzą i bez pokemonowego powodu nie będą wracać. Niezbyt zauważają i raczej słabo zapamiętują, tak jak opętany zbieractwem grzybiarz nie pamięta krajobrazu lasu. Z tunelowym widzeniem skalibrowanym na dostrzeżenie zamaskowanego podgrzybka nie pamiętasz przecież drzewa, pod którym go znalazłaś. Wiesz, że obok są kolejne i nagle jesteś kilometr dalej i zgubiłeś rodzinę. Dostrzegasz trawę, bo jest sygnałem, że tam mogą być maślaki, tak jak nad rzeką szukasz Water Pokémona. Ale cieszy maślak, a nie trawa. I biegniesz do następnego i następnego, żeby wieczorem się zastanawiać jak je wszystkie obrać, zaprawić i po co ich tyle przyniosłaś. Nie wracasz to tego samego lasu, żeby pospacerować. Tych-Dwóch-z-Botanika już tam nie przyjdzie. Grzybobranie i Pokémon Go to rodzaj podchodów z nagrodą bardziej niż augumented reality.
Walkman chyba był pierwszym takim augumented reality device. Twórca Walkmana relacjonował:
„I was in the woods in St. Moritz, in the mountains,” he recalled. „The snow was falling down. I pressed the button, and suddenly we were floating. It was an incredible feeling, to realize that I now had the means to multiply the aesthetic potential of any situation.”**
Walkman był przyprawą do rzeczywistości, a nie jej substytutem. Nie wchłaniał jej tylko dobarwiał.
Kiedyś za opętanych uważano czytających książki. Podobnie wciągały do swojego odrębnego od reszty świata bąbla, uniemożliwiając kontakt z czytającym. Z czasem czytanie nobilitowało się, bo jest doskonałą siłownią dla rozumu i wyobraźni. Pobyt w bąblu czytania czyni nas lepszymi ludźmi. Tak, jak Pokémon Go jest doskonałą siłownią dla nóg. Pozostanie, jak po grzybobraniu, niejasne wspomnienie miasta. Pamiętanego tak, jak pamiętamy las po grzybobraniu – nastrój, cienie, dźwięki, chłód, zielone światło, miękkość pod stopami, może zapach. Pamięć tego „miejsca na zewnątrz”. Może niektórzy nawet miastem się zachwycą, może zaczniemy go używać jako zdobyczy cywilizacji – do przebywania, spotkań, trzeciej przestrzeni.
Niech więc rodzice cieszą się, że się młody przewietrzy. Niech skorzysta miasto.
**http://www.nytimes.com/2005/12/17/international/americas/17pavel.html?pagewanted=all&_r=0