Bezwartościowy, nieszanowany zawód. Jego nieprzydatność deklarują również ci, którzy go wykonują. Pewnie w imię przeczucia, że kiedy dziwka sama nazwie się dziwką, to już nikt nie może jej obrazić. Ulubione wykształcenie idiotek, bohaterów teleturniejów i prowincjonalnych lanserów. Wiedzy akurat na jedną książkę. Na nikogo nie wpływa. Ściema, krętactwo, upadek moralny. Bezpostaciowość lizusa, dusza Pappacody. Marketing.
Po co jesteśmy?
Oprócz oczywiście: wciskania innym tego, czego nie chcą, kłamania, manipulowania i światowego życia, doprowadzania słowotokiem do ścięcia białka w siłach sprzedaży? Tak w ostateczności – do czego służy nasza praca, z czego możemy być dumni będąc marketerami? Nawet kat przecież, jeżeli potrafił odciąć głowę jednym uderzeniem topora, był poszukiwany przez pragnące dla skazańca szybkiej śmierci rodziny. Z czego powinien być dumny przeciętnie pionowy moralnie marketer? Czy marketing i szlachetne zajęcie to dwa wykluczające się pojęcia? Czy może się w nim spełniać człowiek choć przeciętnie prawy? I najbardziej tandetne z tandetnych pytań: co powinien powiedzieć dziecku, gdy zapyta, po co być marketerem? Dziecku na tyle małemu jeszcze, że nie można mu odpowiedzieć: Nie wiem. Przez przypadek zostałem/łam. Albo: Wiesz, praca w marketingu to takie guilty pleasure. Ogromna przyjemność, tylko dla duszy szkodliwa.
Może jest jakaś korzyść z istnienia marketera, jakaś korzyść z picia kawy i jedzenia smażonego boczku?
Marketing to narzędzie konkurowania między narodami. Jak nie wymyślimy, wyprodukujemy i sprzedamy genialnego odtwarzacza mp3 to będziemy kupować cudze. I nie będzie na drogę, cukierki i ławki w parku. I nie będą nas szanować jak pojedziemy za granicę. Bo nikt nie zna żadnej polskiej marki. Od tego jest marketing. Bez względu na nasze zacięcie ku One World – szanowany naród to taki, który ma silne marki.
Marketer jest też od tego, żeby co miesiąc, wychodzące przez bramę 2500 pracowników PEWNEGO PRZEDSIĘBIORSTWA dostało wypłatę i miało spokojny weekend. Z rosołem, rowerami i ciastem. Od tego jest marketing. I to jest nasz – marketerów – codzienny, psi obowiązek.
Żeby zrobić najlepszą kampanię świetnego produktu, po to, żeby ktoś sprzedający kity nie był skuteczny ze swoją. I żeby nas ktoś jeszcze lepszy przeskoczył. Marketer jest jak adwokat. Ma wykorzystać wszystko ku obronie oskarżonego (w granicach prawa). Każdą zaletę, odcień, sprzyjające okoliczności, dobre uczynki z przedszkola i dobry humor sędziego. Od oskarżania, krytykowania, oczerniania jest ktoś inny – prokurator/konkurent. Wszyscy są po to, żeby ustrój pozostał w równowadze i w rozwoju.
Brzydzimy się marketingiem tak długo, jak długo go nie potrzebujemy. Marketerzy z firmy, która wypłaca nam pensję, powinni być przecież mistrzami świata. Każdy kiedyś będzie potrzebował adwokata.
Marketer – zawód zaufania społecznego.
Dawno – dawno!
„[...] Był sobie w latach 80. pewien szczególny KULT, a z braku lepszej nazwy zjawisko to można by określić jako KULT MARKI. Kluczowa prawda tego kultu głosiła, że markowe nazwy mają wielką i niezmienną wartość, niedocenianą przez śmiertelników!”. źródło: PACKET MARKETING -”The Economist books” -”Niesforne Dziecię Gutenberga”