Niech nie zwiodą nas przaśne opakowania, proste etykiety, ryba zawinięta w gazetę. Parę lat temu był to nowy wymiar luksusu, nowe symbole rzadkości i wyjątkowości. Im brzydziej, tym drożej. Im bardziej robaczywa marchewka, tym rzadsza, zdrowsza, a tym samym droższa. Im bardziej nieporadne opakowanie, tym uczciwszy producent. Paradoksalne oblicze pokolenia nadmiaru. Niskokaloryczna estetycznie dieta na poziomie brandingu jako wyraz wyrafinowania zawartości.
Przebranie, którego kluczowym kodem estetycznym stała się przewiązywana jutą kraciasta szmatka czy szary papier na zakrętce, jest jak bilety Narodowego Banku Polskiego. Wartościowe, bo my przypisaliśmy im wartość. Nowa, cenna waluta dla oczu zmęczonych złotymi napisami na opakowaniach L’Oreala i kaskadami owoców na słoikach dżemu.
W lepkich rączkach sprawnego manipulatora i przy naszej niechęci do czytania tylnych etykiet tę estetykę z łatwością daje się wykorzystać jako przebranie. Zewnętrzny pozór wewnętrznej nieskalaności.
To, co kiedyś na poziomie kodu estetycznego oznaczało małego producenta bez kompetencji opakowaniowych lub producenta-hipstera, który rzuca wyzwanie korporacji, powoli przesiąka do mainstreamu i staje się sztafażem zaledwie. Przestaje oznaczać produkcję w małej skali, staranność, wyjątkowe składniki, prostotę receptury. Tak jak złote napisy L’Oreala dawno już nie są miarą luksusowej zawartości.
Dla mniej dociekliwych i mniej zamożnych rynek dowiezie produkty w przebraniu – w środku tak samo skompromisowane jak kiedyś, tylko z wierzchu po nowemu brzydkie.
dopisek z dnia 19.02.2015:
Karykaturalna wręcz manifestacja powyższego opisana została w linku poniżej – zdaje się, że designerów dopadają wątpliwości, z jakimi marketer zmaga się każdego dnia:
http://www.thedieline.com/blog/2015/2/17/design-ethics-with-a-splash-of-boubon?utm_source=feedblitz&utm_medium=FeedBlitzRss&utm_campaign=thedieline