Owszem, natłok reklam nie upiększa krajobrazu, tak samo jak wybuch handlu ulicznego i bazarowego z przełomu lat 80i 90-tych nie każdy wspomina jako przeżycie estetyczne. Jednak ja to np. pamiętam jako czasy kiedy znacznie swobodniej oddychało się wolnym rynkiem i dynamiką przebudzonego z PRL-owskiego letargu społeczeństwa.
Po dwudziestu pięciu latach, gdy znów przewaga zdaje się przechylać na stronę biurokratycznego potwora…. gdy urzędnicy otwarcie toczą wojnę z małą i średnią przedsiębiorczością, nawet nie kryjąc się, że dla nich każdy prowadzący działalność to z założenia oszust a paragraf się znajdzie, zwłaszcza, że naprodukowano ich tyle, iż nie trzeba w ogóle szukać…. gdy siepacze reżimu fiskalnego sami batożeni przez swoich setników prowadzą kontrole wydobywcze, które MUSZĄ kończyć się karą… gdy jeden urzędnik, jedną decyzją, niszczy całe gałęzie gospodarki…. Właśnie teraz uznano, że trzeba zadbać o krajobraz.
Owszem, chór wujów natychmiast gotowy przyznać rację, że przecież o piękno i estetykę chodzi. No i mass media przytakną, zwłaszcza, że kapitałowo powiązane są często z firmami, do których należą wielkie nośniki, billboardy o wielometrowej powierzchni, które jakoś prawodawca uprzejmie raczy pomijać w swojej krucjacie o „krajobraz”.
A może właśnie o to chodzi o zmonopolizowanie rynku przez tych wielkich graczy? Sam mieszkam w warszawskiej dzielnicy, w której lokalna władza od wielu lat uparcie walczy ze sklepikarzami i kramarzami, zawsze mając życzliwe słowo i korzystną lokalizację dla czegoś o większej powierzchni.
Pojawiło się niedawno stanowisko Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, o którym może niektórzy słyszeli. Zwraca się w nim uwagę na przykład na to, że projekt zmian krajobrazowych (jest to projekt zmian niektórych ustaw) narusza w kilkunastu miejscach Konstytucję RP, nakłada kolejne podatki na podmioty gospodarcze, ogranicza prawa własności, nie przewidując za to żadnych odszkodowań, narusza prawa nabyte, czyli decyzje i wyroki sądów administracyjnych, tworzy oczywiście nową biurokrację i generuje koszty „walki o krajobraz”.
Są też smaczki polityczne, bo projekty ograniczają możliwości prowadzenia kampanii przed wyborami, referendami itd.
No i smaczek taki, że oczywiście ograniczenia krajobrazowe nie dotyczą wielkich nośników, tak jakby one zdobiły krajobraz. Ale wielkie nośniki to i kasa wielka. A kasa ma to do siebie, że najlepiej wkomponowuje się urzędnikom w krajobraz.
Niedawno widziałem na jakimś Facebooku czy Wykopie galerię zdjęć Warszawy z czasów komunistycznych. Czytałem też komentarze, jak to fajnie było, bo w ogóle reklam nie było widać. Tak się składa, że ja komunę pamiętam. Rzeczywiście reklam nie było. Ale fajnie również nie było i to pod każdym prawie względem.
* Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że forma użyta w tytule jest nawiązaniem do charakterystycznego stylu referatów na zjazdach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Brzmiały one mniej więcej tak: „O dalsze pogłębianie przyjaźni z ZSRR i krajami demokracji ludowej”, „O dalszy wzrost plonów rzepaku w województwie pilskim” itd.