W ostatnim czasie wrócić temat repolonizacji mediów w Polsce, który został wywołany w kampanii wyborczej słynnymi już słowami prezydenta Andrzeja Dudy – nie będą nam Niemcy wybierać prezydenta. Póki co repolonizacja jest tylko sloganem, bowiem w mojej opinii jej wdrożenie w praktyce to już zadanie przerastające polityków, tym sloganem żonglujących.
Jestem jednak daleki od twierdzenia, że to tylko wyborcza – wybory pokazały, że strategia medialna obozu rządzącego wymaga dużych przemyśleń, w szczególni z dotarciem do mieszkańców miast, nie tylko tych dużych, ale średnich i nawet wielu miasteczek.
Osobiście zgadzam się z samą ideą repolonizacji, bowiem sytuacja na rynku medialnym w Polsce, gdzie segment mediów regionalnych zdominował jeden koncern z siedzibą w Bawarii, a także na całym rynku ogólnopolskim widać dominację kapitału niemieckiego, to jest sytuacja na tle państw europejskich dość dziwna. Chce jednak też zaznaczyć, że bardzo negatywnie oceniam wywołaną słowami prezydenta nagonkę na pracowników mediów regionalnych bawarskiego koncernu.
Media to nie tylko tytuły
Scenariusz, w którym państwo zaczęłoby metodami nazwijmy to siłowymi przejmować kolejne tytuły, wydaje mi się bardzo mało prawdopodobny, bowiem w takim wypadku trzeba liczyć się z poważnym konfliktem z Unią Europejską, znacznie poważniejszym niż spory jakie były do tej pory. Repolonizacji TVN raczej nikt nawet nie zaproponuje, bowiem to skończyłoby się dotkliwym konfliktem z Waszyngtonem. Taka droga wydaje się zbyt kosztowna dla obozu Zjednoczonej Prawicy, w stosunku do potencjalnych korzyści. Nie przyniesie bowiem ona wielkich rewolucji, gdyż media tworzą dziennikarze, którzy tak łatwo nie pozwolą sobie narzucać tego co mają pisać. Gdy zaczną pojawiać się naciski, trzeba się liczyć z tym, że lepsi dziennikarze zaczną odchodzić, co otworzy drogę do powstania nowych tytułów, które zapewne nie będą przychylne władzy. Na rynku coraz bardziej brakuje dziennikarzy, stąd też będzie ich trudno zastąpić osobami, które pozwolą utrzymać dotychczasowy poziom. Trzeba się liczyć też z tym, że czytelnicy mający dużą swobodę wyboru mediów, zmienią swoje preferencje, gdy dany tytuł zbyt ,,rewolucyjnie” zmieni swój przekaz.
Wspierać polskie tytuły rząd może od kilku lat
Bardziej wydaje się prawdopodobny scenariusz jaki miał miejsce na Węgrzech, gdzie spółki państwowe zaczęły odkupywać media i wspierać budowany od podstaw kapitał medialny. Drugimi Węgrami jednak nie będziemy z uwagi na wielkość rynku. Taką drogą rząd poprzez spółki państwowe mógł iść od pięciu lat – może tego nie widać, ale takie próby były już robione. Efekty są jednak bardzo mierne, sam znam kilka przykładów wspierania inicjatyw medialnych przez spółki państwowe, ale nie udało się im pozyskać znaczących dziennikarzy (głównie z powodu zbyt daleko idącej ingerencji w prace redakcji), a sam przekaz niewiele różni się od tego co prezentuje Gazeta Polska czy rodzina portali wPolityce.pl. Skutkiem tych działań jest zatem co najwyżej tworzenie konkurencji wobec Sakiewicza i braci Karnowskich, zamiast oddziaływania na nowe środowiska.
W mojej opinii związane jest to z problemem mentalnym – jeżeli mały tytuł dostaje pomoc np. poprzez reklamy ze spółek skarbu państwa, albo dotacje, chce utrzymać je za wszelką cenę, przez co stara się, aby z treści zadowoleni byli posłowie formacji rządzącej. Znam przypadki, gdy na ,,nielojalny” artykuł pisano donosy do posłów. Osoby z doświadczeniem w największych mediach na polskim rynku zapewne zgodzą się jednak z tym, że w taki sposób nie uda się zbudować szanowanej przez czytelników marki, która przez mentalność nie przekroczy nigdy pewnego poziomu.
I tym samym zostajemy w punkcie wyjścia – o repolonizacji mediów się mówi, ale nie ma na nią sensownego pomysłu.