Media zidiociały. I ciężko polemizować z tym twierdzeniem. Od kiedy szeregowi dziennikarze zarabiają niewiele więcej od kasjerki w Tesco, praca w gazecie, radiu czy telewizji przestała być zawodem służebnym, a stała się usługowym.
W mojej – muzycznej – branży znam ludzi, którzy skłonni są napisać pozytywną recenzję danej płyty tylko dlatego, że od jej wydawcy dostali kilogram markowych koszulek. Niskie wynagrodzenia za fachowość redaktorów powodują, że dziennikarze stają się bardziej podatni na gifty i podarunki od firm zewnętrznych. O Kubie Wojewódzkim krążyły kiedyś plotki, że wyleciał z radiowej „Trójki”, ponieważ przyjmował korzyści majątkowe za puszczanie konkretnych utworów. Nie zamierzam dochodzić czy to prawda, ale z doświadczenia wiem, że wielu pracowników mediów uwielbia przyjmować różnego rodzaju „darmówki” na konferencjach prasowych. Darmowe pendrive’y, darmowe ciastka, kawa, a nawet darmowe vouchery na siłownię czy do fitness klubu. Zdarzają się również bezpłatne noclegi w drogich hotelach, gdzie np. odbywają się rozmowy panelowe.
Dawniej, gdy najważniejszymi informacjami dnia nie były pierdnięcia i ziewnięcia polityków, profesja dziennikarza budziła respekt, a praca w redakcji uchodziła za elitarną. Ale od kiedy każdego roku tysiące studentów dziennikarstwa rozpoczyna swój pierwszy staż, dostęp do medialnej kuchni stał się prosty jak obieranie kartofli. Tempo przygotowywania i redagowania tekstów jest już tak szybkie, że mało kto zawraca sobie głowę pojęciami w rodzaju etyki czy rzetelności dziennikarskiej. Stąd też, koncerny medialne obłożyły się dziesiątkami prawników, którzy walczą głównie o to, aby dana gazeta, radio czy telewizja nie musiała prostować błędów swoich pracowników. W końcu, sądowy nakaz sprostowania nieprawdziwej informacji to najsilniejszy bodziec obniżający wiarygodność redakcji. A tego żadna firma by nie chciała.
Nie chciałbym wpisać się nurt wszechobecnego narzekactwa, ale piekielnie wkurza mnie zubożenie polskich mediów. Właściciele wydawnictw płacą coraz mniej, wymagając – zwłaszcza od młodych ludzi – coraz więcej. Swoją drogą, ciekawe, czy gdyby redaktorzy mogli pisać co myślą, napisaliby jak bardzo wściekają się na niskie zarobki w swojej gazecie? Dla wielu moich kolegów po fachu, idealną ucieczką od medialnej gnojowni okazały się posady rzeczników prasowych. Brak wierszówki, wyższa pensja, normowane godziny pracy. Dziedzina public relations od kilku lat uchodzi za świetną alternatywę dla rozczarowanych dziennikarzy. Wiem to po sobie. W ciągu dwóch lat kompletnie się przebranżowiłem. Dzięki temu, doświadczenie zdobyte w gazecie przekuwam na informacje prasowe, które dziś rozsyłam do mediów, a naukę i prezencję wyniesioną z telewizji wykorzystuję w rozmowach ze swoimi klientami. Nie zrezygnowałem z mediów. Wciąż piszę, wciąż nagrywam i realizuję programy, ale teraz robię to na swoich warunkach. Uwolniony od presji czasu i ciężaru niskiej pensji.
Owszem, dziś nie działam już w branży służebnej, ale w pełni usługowej, z tym że – w przeciwieństwie do pracy w mediach – nie pracuję już za „darmówki”.
Ilustracja nr 2 przedstawia fragment plakatu promującego debatę „Od jedynki do pierwszego. Z czego żyje dziennikarz?” zorganizowaną przez Stowarzyszenie MediaTory oraz KNSD UJ.