Do bojkotu wezwać łatwo. Ileż to już takich wezwań było. Próbuję sobie przypomnieć choć jeden skuteczny i nie potrafię. LPP szyjący w Bangladeszu nieustannie rośnie w siłę – ostatnio poinformował, że będzie miał ogromny salon na londyńskiej Oxford Street. ING nie notuje lawinowego odpływu klientów, a jego finanse nie zadrżały w posadach. Piwo Ciechan sprzedaje się nadal, a jego producent jest nawet w parlamencie. Przekonać do bojkotu jest znacznie trudniej, a najtrudniej jest wcielić takie postanowienie w życie. A, że niektórym politykom zaświtało, że na konfrontacyjnym języku przeciwko Niemocom da się chyba zbić nieco politycznego kapitału, to licytacja ruszyła. Nic przecież tak nie pobudza wyobraźni jak nawołanie do bojkotu niemieckich towarów, niemieckich mediów, niemieckich banków i w ogóle wszystkiego co niemieckie jest.
Problem z niemieckimi towarami jest jednak dwojaki. Po pierwsze wielu Polakom coś co ma metkę „made in germany” kojarzy się z solidnością. Wystarczy policzyć i sprawdzić, czemu Polacy tak chętnie ściągają do siebie używane niemieckie samochody. A po drugie, jako, że Niemcy swoich towarów sprzedają dużo, to i często porównując ich jakość do ceny są to też towary relatywnie tanie, bo zazwyczaj starczają na lata. W tej sytuacji nawoływanie do bojkotu jest nie tylko głosem rozpaczy. Jest głosem politycznym, który oderwał się od rzeczywistości. Szybko okazuje się nawet, że wspomniany bojkot można w wielu dziedzinach przeprowadzić tylko teoretycznie, bo jak słusznie zapytała jedna z moich rozmówczyń na Twitterze: „i czym mają jeździć skoro nie ma samochodów polskiej produkcji?” odnosząc się do mojego wpisu, że rząd w ramach konsekwencji i przykładu, powinien w pierwszej kolejności przestać korzystać z niemieckich limuzyn.
Trudno mi sobie jednak wyobrazić, że nasi rządzący z łatwością i na potęgę przesiadają się z mercedesów, BMW, audi, volkswagenów i skód do innych marek.
Co tam samochody, co tam inne towary, co tam media i banki. Idźmy dalej. Zastanawiam się, kto pierwszy powie to głośno, że Polak, który pracuje dla Niemca lub u Niemca, to Polak niegodzien nazywać się Polakiem, że to Polak, który jest zaprzeczeniem polskości. Kto powie pierwszy, że prawdziwy patriota nie powinien korzystać z niemieckich miejsc pracy i to bez względu na to, gdzie one są, czy w Polsce, czy już za Odrą. Niemiec, to Niemiec.
Mamy wolność słowa. W polityce można powiedzieć wszystko. Tylko warto się czasem zastanowić po co się to mówi.
Zobacz mój profil na Twitterze
lub
Polub mój Fanpage na Facebooku