Nie oszukujmy się. Nie wrócą. Przekonuję się o tym za każdym razem, gdy rozmawiam z kimś, kto wyemigrował i od dłuższego czasu pracuje za granicą. Powody zawsze są te same i wyrażane w jednym z dwóch zdań. Albo: „po co i do czego niby mam wracać?” lub: „nie wyobrażam sobie już teraz pracować dla polskiego pracodawcy”.
I nawet jeśli to dla niektórych krzywdzące uogólnienie, o które łatwo, gdy patrzy się z oddali na to, co się zostawiło, to nie powinno się nad tym przechodzić do porządku dziennego tylko dlatego, że nie podoba się komuś takie postawienie sprawy.
Nic nie da polityczne zaklinanie rzeczywistości w postaci nawoływań ministra pracy, by pracodawcy płacili ludziom wyższe pensje. Na nic zdadzą się hasła o lepszych zarobkach, ani też rozpaczliwa licytacja na to, ile powinna wynosić pensja minimalna, czy minimalna stawka godzinowa.
Kampania wyborcza, a właściwie dyskusja polityków na temat polskich zarobków pokazuje jak w soczewce, że większość z nich nie ma pojęcia o czym mówi. U wielu wychodzi mentalność z poprzedniej epoki, w której wystarczyło zadekretować to, ile ktoś ma zarabiać. W gospodarce rynkowej tak to nie działa. I mimo upływu lat widać, że wielu polityków jakoś tego nie zdołało dostrzec. Tym bardziej, że to nie politycy tworzą miejsca pracy, a już tym bardziej nie prowadzą polityki płacowej, która wynika nie tylko z rachunku ekonomicznego, ale też ze wszystkich krajowych mechanizmów makroekonomicznych. Zresztą, nawet w tych miejscach, gdzie to „państwo” jako instytucja zatrudnia ludzi, jak chociażby w administracji, instytucjach publicznych, czy spółkach skarbu państwa poziom płac należy zazwyczaj do najniższych, a i forma zatrudnienia bardzo często pozostawia wiele do życzenia. Wystarczy o to zapytać pierwszą lepszą centralę związkową.
Jak można poważnie traktować nawoływania ministra do tego, by pracodawcy lepiej płacili swoim pracownikom, skoro przykład nie idzie z góry? Skoro ochroniarz w prywatnej firmie czasem zarabia kilka razy więcej niż policjant, który dba o nasze bezpieczeństwo? Jak traktować poważnie takie apele, skoro zwykły korepetytor potrafi zarobić wielokrotnie więcej niż wykładowca akademicki zatrudniony na uniwersyteckim etacie? A przecież takich przykładów można przytaczać w nieskończoność.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że Polacy zarabiają za mało i absolutnie nieadekwatnie do tego ile i jak pracują, skoro za te same umiejętności i nakład wysiłku kilkaset kilometrów od domu dostają wielokrotnie wyższe wynagrodzenie. Płace nie wzrosną, dopóki pracodawcy nie zmienią swojego podejścia, myślenia i wrażliwości. No i dopóki ludzie będą zmuszeni do pracy nawet za marne pieniądze.
Nie mam pojęcia ile potrzeba czasu, by pracodawcy w całej swojej masie zrozumieli, że im wyższe płace, tym większe wydatki, co w efekcie skutkuje większym popytem na ich towary, co łatwo przełoży się na większy zysk. Bo rynku nie stymulują kredyty, jak nam się wmawia. Rynek stymulują wydatki z pieniędzy, które się zarobiło. Kredyty stymulują rozwój banków. Bo to ostatecznie one są jedynym beneficjentem tak prowadzonej polityki monetarnej.
Na szczęście są już pierwsze oznaki, że idzie ku lepszemu. Coraz częściej widać rozpaczliwe debaty na branżowych portalach o tym, co robić, gdy zaczyna być problem z ciągłością produkcji, bo nie ma ludzi do pracy.
Pamiętam, jak swego czasu byłem mocno krytykowany za stwierdzenie w programie, że mam nadzieję, że za pracą za granicę wyjedzie zdecydowanie więcej Polaków niż teraz, że będą wyjeżdżać masowo, bo to sprawi, że ci którzy zostaną będą na wagę złota i pracodawcy zaczną ich i szanować, i wreszcie wynagradzać, tak, jak na to zasługują. Pracodawcy nie będą płacić więcej, jeśli nie będą musieli tego zrobić. A politycy skupiając się na płacy minimalnej, a nie na tym, jak unormować i ujednolicić prawo pracy, a potem zadbać o jego realne przestrzeganie, nic nie zmienią.
Zwłaszcza, że w zdecydowanej większości z Polski wyjeżdżają ci lepiej wykształceni, ci bardziej przedsiębiorczy, ci bardziej operatywni, ci których stawka minimalna nie zadowoli, bo mają wyższe aspiracje niż zapewnienie sobie, czy rodzinie podstawowych warunków bytowych. Chcą się rozwijać, żyć, korzystać z tego co oferuje świat, czasem wyjść do restauracji, pójść do teatru, wyjechać na wakacje. Pensja minimalna tego nie daje. Oni chcą być traktowani tak, jak na to zasługują. Chcą zarabiać tyle, ile jest warta ich praca. Gdy poczują, że mogą to osiągnąć, wyjeżdżają. Już nie wrócą. Bo i po co.
Czasami warto zaczynać od końca. Ostatni akapit dowodzi, że Autor nie wie o jakim zjawisku pisze: „korzystać z tego co oferuje świat, czasem wyjść do restauracji, pójść do teatru”
Tymczasem w największym, akademickim mieście pełnym wykształconego, młodego i wspaniałego kwiatu w „tym kraju” — upadają teatry…
A jak wygląda sytuacja na dojazdówkach Panie Redaktorze?
Im więcej ludzi będzie żyło na najniższej krajowej, tym mniej będzie tego typu instytucji jak teatry, sale koncertowe, restauracje. Handel też umrze. W tym właśnie rzecz by przestać się zabijać o to ile ma wynosić najniższa, a co zrobić, byśmy naprawdę gonili Europę w zarobkach
Panie Kacprzak , jak do Polskich mediów powróci wiarygodność, obiektywność, uczciwość przekazu to i może takie teksty jak ten pański będzie miał jakąś wartość.
Pracownicy medialni , nie dostrzegają że stali się takim samym obciachem jak ta nasza „klas polityczna” !