11 grudnia 1981 roku śniło mi się, że brałam udział w Dzienniku Telewizyjnym na żywo. Miałam po prostu w ciemności siedzieć na widowni razem z innymi obserwatorami. Fotele były ustawione jak w teatrze. Przed nami , jakby na scenie, stało biurko prezenterki Ireny Jagielskiej (taka postać istniała i naprawdę pracowała w tym programie).
Przedstawienie miało zaraz się zacząć. Nagle do studia wszedł gen. Jaruzelski. Był sztywny i spięty. Wszyscy w studiu wydawali się przestraszeni. Irena Jagielska próbowała niemrawo protestować, ale gen. Jaruzelski nie dopuścił jej do głosu.
Kazał zebranym odstawić fotele pod ścianę. Nie wiadomo skąd w jego rękach pojawiła się batuta. Zachowywał się jak dyrygent… albo wodzirej. Ustawił nas w „wężyka”, podniósł batutę do góry, a wtedy z głośników popłynęła muzyka. Nie pamiętam, co to był za utwór.
Pamiętam tylko, że wcale nie miałam ochoty tańczyć, zaczęłam mylić kroki, nogi mi się poplątały i wreszcie stanęłam. Wtedy gen. Jaruzelski podszedł do mnie i z całej siły uderzył mnie w pięty. A ja byłam bez butów.
Wtedy też zorientowałam się, że ta batuta jest po prostu szpicrutą. I że ten cios nie zapowiada niczego dobrego. W dodatku nie byłam w stanie niczego powiedzieć ani zrobić. Sparaliżowało mnie. To samo spotkało chyba pozostałych uczestników tego widowiska-dziwowiska. I taka sparaliżowana obudziłam się. Sen natychmiast wypadł mi z głowy.
Prowadziłam wtedy dziewczyński dzienniczek, w którym notowałam sny. Pod datą 11 grudnia 1981 zapisałam: ”śniło mi się coś strasznego. Ale ZUPEŁNIE NIC nie pamiętam!”. Za dwa dni zaczął się stan wojenny czyli 586 dni i nocy przyspieszonego dojrzewania. Tego z kolei wolałabym nie pamiętać…
A sen z 11 grudnia 1981 przypomniał mi się, kiedy po kilku latach miałam wypadek na nartach i przez parę dni leżałam nieprzytomna. Kiedy zaczęłam wracać do życia przypomniało mi się wiele zapomnianych faktów, zdarzeń i snów. Między innymi tamten sen. Ale to już inna opowieść.
Komentarze