Jeszcze nie tak dawno w Polsce loty samolotem postrzegane były jako dość drogi środek lokomocji. Obecnie samolot to jeden z powszechnych i dostępnych sposobów przemieszczania się – dla każdego. Dzięki zróżnicowaniu cenowemu biletów, sporej ilości portów lotniczych, latanie jest bardzo popularne. Za popularnością, dostępnością i powszechnością idzie oczywiście konkurencja, a za nią potrzeba wyróżnienia się poszczególnych marek i skłonienia konsumentów do wybrania właśnie tej.
W ciągu ostatnich kilku lat nasze społeczeństwo wzbogaciło się, wzrosło też znaczenie marek dla konsumentów, którzy wybierają je nie tylko ze względu na cenę, ale też ze względu na to, co sobą prezentują – wizerunek, historię, standard czy komfort jaki oferują. Odnosi się to również (a może zwłaszcza) do branży lotniczej.
W ubiegłym roku polski przewoźnik OLT Express (który niestety nie osiągnął sukcesu…), wchodząc na rynek bombardował nas z każdej strony spotami, banerami czy wielkopowierzchniowymi siatkami, które dumnie prezentowały flotę, uśmiechniętą załogę, fantastyczne warunki, tworząc wspaniały obraz marki. LOT z kolei, dumnie prezentował swoje nowe nabytki (drealminery), które jak opisywano w telewizjach śniadaniowych, miały podwyższyć standard i umilić lot ukochanym pasażerom, w końcu były prawie jak ze snu. W Polsce, takie kampanie były swojego rodzaju nową jakością, oprócz podkreślania atrakcyjnej oferty marki promowały się tworząc określony wizerunek – jednym słowem – 2 w 1.
Ale przykłady z naszego podwórka wypadają dość blado w porównaniu z nowozelandzkim narodowym przewoźnikiem Air New Zeland. Każdy, kto podróżuje samolotem zna dobrze ten moment, kiedy personel samolotu zaczyna słowami „witamy na pokładzie…”, „prosimy o zapoznanie się z zasadami bezpieczeństwa…”
i tu zazwyczaj zaczyna się przydługawa instrukcja o zapinaniu pasów, maskach tlenowych, urządzeniach elektrycznych, zamkniętych stolikach, wyjściach bezpieczeństwa czy kamizelkach ratunkowych. Wszyscy wiemy, że tych instrukcji powinno się słuchać uważnie, ale odbywając kolejny długi lot, chwilami człowiek po prostu się wyłącza… i tu Air New Zeland mówi „stop!”.
Kiedy nie tak dawno zobaczyłam film, w którym postacie z Hobbita pouczają o bezpieczeństwie na pokładzie byłam nieco zdziwiona i jednocześnie bardzo zaciekawiona (patrz tutaj: An Unexpected Briefing). Takiego formatu chyba jeszcze nie było. Z humorem, przyciągający uwagę, pomagał zapamiętać wszystkie ważne elementy, jednocześnie promując znany film, którego kolejna część miała mieć wkrótce premierę.
Wiedziałam, że ta marka jest nieszablonowa i od razu ją polubiłam. Wtedy natrafiłam na kolejny film instruktażowy, tym razem ze znanym z niewiarygodnych umiejętności przetrwania w każdych warunkach, Bear’em Gryls’em, naprawdę oniemiałam. Film nakręcony jest w konwencji szkoły przetrwania, a Bear Gryls, w typowy dla siebie sposób opowiada jak założyć maskę tlenową, napompować kamizelkę ratunkową czy po prostu zapiąć pasy. Taka cross promocja zapewne przyniosła duże korzyści, zarówno jednej, jak i drugiej stronie. Swoją drogą ciekawe dopasowanie – zasady bezpieczeństwa plus szkoła przetrwania (patrz tutaj: The Bear Essentials of Safety).
Te przykłady pokazują, że marki z branży lotniczej zaczynają coraz mocniej walczyć o konsumenta, już nie tylko ceną biletów, ale też określonym wizerunkiem, a działania promocyjne nie kończą się na standardowych kampaniach ATL-owych, ale zaczynają być coraz bardziej niestandardowe i zaskakujące. Nie pozostaje nic, tylko liczyć na to, że nasz polski LOT uniesie się z „przepaści” i kiedy już słynne dreamlinery rozpoczną regularne rejsy (będą miały drugą premierę), przewoźnik w nieszablonowy sposób postanowi nas o tym poinformować.