Wyszedł właśnie 12, świąteczny można powiedzieć, numer oficjalnego organu prasowego Państwa Islamskiego, Dabiq. Kredowy papier, nienaganny lojałt, wersje elektroniczne. Dabiq to w rzeczywistości wioska niedaleko Aleppo, w której nic szczególnego się nie dzieje, ale w eschatologii PI odgrywa tę samą rolę, co wieś Har Magedon w eschatologii Apokalipsy św. Jana, jako miejsce ostatecznego, epickiego starcia wiernych z niewiernymi. Gdyby Dabiq wychodził w Stanach, nazywałby się więc Armageddon, niczym film z Brucem Willisem.
Mimo mało zachęcającego tytułu, pismo jest całkiem ciekawe. Sporo chwalenia się udanymi zamachami, na rosyjski samolot w Egipcie, na Bataclan w Paryżu itp., z wieloprzymiotnikowym podkreślaniem rycerskości dzielnych zamachowców. Jest też duży artykuł ze zdjęciami z Bangladeszu, gdzie „rycerze dżihadu” odnoszą podobno spektakularne sukcesy. Wśród tych męskich doniesień, uwagę przyciąga propaganda feministyczna, co jest znakiem, że pewne sprawy idą jednak do przodu.
Na czterech kolumnach pismo przekonuje „siostry”, że nie powinny sobie nawzajem niczego zazdrościć, ani czynić drobnych złośliwości, tylko wprost przeciwnie, powinny pójść drogą solidarności płciowej, współpracy i zrozumienia. Idea postulowanego kobiecego „trzymania się razem” jest określona jako radosna, duchowa, pozwalająca pokonać trudności dnia codziennego i poprawić kondycję kobiet w ogóle. Jest to ważne w konkretnym kontekście obyczajowym: nie wszystkie niewiasty – niestety – doceniają prawo do bycia drugą, trzecią, czy czwartą żoną. Pojawiają się miejscami kaprysy, wojenki wewnątrz-kobiece, kwasy rodzinne. Odpowiedzią na to winien być właśnie feminizm, wzajemne zrozumienie kobiet, gdyż mężczyźni, zajęci wojną i pracą, nie zawsze mają czas, by regulować te problemy.
Prawdziwym przebojem w najnowszym Dabiqu jest jednak przegląd prasy międzynarodowej, prowadzony przez brytyjskiego dziennikarza telewizyjnego Johna Cantlie, porwanego przez PI trzy lata temu i pracującego odtąd w tamtejszych mediach. Pierwszy raz czarno na białym potwierdza, że PI nie odrzuciłoby propozycji pokojowych ze strony NATO i samo jest skłonne popierać ten pomysł. Sprawa międzynarodowego uznania PI krąży po europejskich kancelariach już dobre pół roku, w końcu PI niczym specjalnym nie różni się od Arabii Saudyjskiej, państwa islamskiego, które jest naszym sojusznikiem. Turecki prezydent Erdogan rozmawiał w tej sprawie z kanclerz Merkel w październiku, gdy przyjechała do niego prosić o przyhamowanie napływu uchodźców. Odpowiedział, że da się to załatwić, jeśli dostanie dużo pieniędzy i ruszą dawno przerwane negocjacje w sprawie przyjęcia Turcji do UE.
Merkel po powrocie do kraju od razu zaczęła od propozycji wznowienia tychże rozmów unijnych, ale nikt jej nie wierzył, że nie żartuje, aż do przedwczoraj, kiedy oficjalnie potwierdzono wznowienie procesu przyjmowania Turcji – pierwsze negocjacje na temat tzw. rozdziału 17 już w grudniu. Ale kwestię uznania PI przemilczała. Wtedy najbliższy współpracownik Erdogana, szef jego tajnych służb i nieoficjalny, dyplomatyczny łącznik NATO z PI, dał nieoczekiwany wywiad dla tureckiej agencji prasowej, w której przekonywał, że PI to przykład pozytywnej rewolucji islamskiej, z którą należy się pogodzić, otworzyć na początek normalny konsulat w Stambule i zawrzeć deal – pokój w zamian za powstrzymanie się PI od zamachów za granicą. I wtedy PI, niczym Arabia Saudyjska i Katar, też w końcu dyktatury wahhabickie, może być nawet cenionym partnerem.
Do tego wszystkiego pije John Cantlie w ostatnim Dabiqu. Sprawa ma, póki co, małe szanse powodzenia, bo koalicją anty-PI rządzą Amerykanie, a ich eksperci w czasie, gdy powstawała koalicja, cieszyli się, że wojna może potrwać „nawet 30 lat”, albo i dłużej. W końcu wszyscy, co do jednego, regionalni sojusznicy Ameryki są zadowoleni z istnienia dżihadystów w Syrii i Iraku, choć nie wszyscy z tych samych powodów. Korzyści są w każdym razie polityczne i gospodarcze, a z tego nie da się tak łatwo zrezygnować.
Ciekawostką ostatniego Dabiqa jest dość ostra krytyka Frontu Al-Nosra, czyli syryjskiej Al-Kaidy. Stosunki PI z AK są sinusoidalne, raz współpracują (jak w czasie zamachu na Charlie Hebdo), raz szarpią się za brody, na tle podziału saudyjsko-katarskich darów, szczególnie broni i złota. To się już robi anegdotyczne, tym bardziej, że syryjska Al-Kaida oficjalnie, całym sercem poparła ostatnie działania PI w Paryżu, wysyłała wyrazy szacunku itd.
Jest jeszcze dużo o sytuacji w Jemenie, gdzie Arabia Saudyjska popiera raczej Al-Kaidę, niż PI, o słabej – niestety – pracy alkajdowców w Afganistanie, Pakistanie i Libii. Ponadto pismo oferuje lekturę różnych wersetów Koranu, w tym tych wychwalających pokój. Jednym słowem – sielanka, feminizm oraz pisendlow.