Nie minął dzień, a już ukazały się dziesiątki (jeśli nie setki) trawestacji tej szczególnej fotografii. Nie chodzi o byle co: oficjalne zdjęcie prezydenta Republiki, które zawiśnie w 35 tysiącach francuskich merostw w Metropolii i za morzami, od Gujany po Polinezję. Narobiło zamieszania…
Autorem zdjęcia jest 70-letni Raymond Depardon, legenda światowej fotografii, założyciel najambitniejszych agencji fotograficznych, jak Gamma i Magnum Photos. Wybraniec prezydenckiej kancelarii wziął ze sobą na sesję trzy aparaty, pstryknął ponad 200 kadrów i po paru dniach zaproponował swemu modelowi zdjęcie wykonane aparatem swojej młodości – średnioformatowym Rolleiflexem z początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. François Hollande zaakceptował je bez problemu. No i zaczęło się.
Ale spójrzmy najpierw na oficjalne zdjęcia sześciu poprzednich prezydentów V Republiki.
Jak widać de Gaulle poszedł na całość z monarchicznym klasycyzmem, jakby chciał mimowolnie podkreślić „złudzenie demokratyczne”. Tę kliszę można odnaleźć wszędzie, np. na portrecie naszego króla Stanisława Augusta namalowanym przez Bacciarellego. Mówi się, że to tradycja oświeceniowa, bo symbolicznie władca (władza) opiera się na książce, czyli wiedzy, nie wierze, ale tak naprawdę to starsza tradycja ikoniczna – na wczesnochrześcijańskich ikonach Władcy Świata (Pantokratora) królujący Chrystus wskazuje na Księgę. Król Staś i de Gaulle sygnalizowali racjonalizm, ale po staremu cokolwiek boski… Nie ma tu żadnych symboli narodowych, miało chodzić o coś więcej.
Prezydent Pompidou nie opierał się na książce, ale widocznie uznał, że wiedza już wystarczająco za nim stoi w postaci biblioteki – poza tym nie wyszedł poza schemat bosko-monarchiczny. Giscard d’Estaing, choć artystokrata, dokonał przełomu: zrobił sobie jedyne poziome zdjęcie (dlatego jego lewa część nie zmieściła mi się w tym zestawieniu), bardzo nowoczesne, dizajnerskie – mała głowa na tle wielkiej trójkolorowej flagi, to prawie logo. Pierwszy prezydent, który patrzy prosto w oczy oglądającym, czyli inne odwołanie do ikonicznego Pentokratora. Mitterrand poszedł tym śladem, ale też wrócił do biblioteki z silnym sygnałem, że on tę symboliczną Księgę dosłownie czyta. Chirac był nowatorem, bo wyszedł z Pałacu Elizejskiego na powietrze, ale zachował symbol narodowy Giscarda: utrwalał tendencję do rezygnacji z uniwersalizmu władzy. Sarkozy miał widocznie mało wyobraźni – poszedł drogą ogranego kodu bibliotecznego, dorzucił tylko flagę Unii (Francja jest już tylko częścią czegoś)…
No i teraz Hollande. Depardon nie jest portrecistą. To reporter i dokumentalista, artysta ruchu. Tłumaczył, że wybrał kadr, który ma szansę zaistnieć w historii, rodzaj „portretu pejzażowego”: „dynamiczny”, „otwarty”, „normalny”. Ta „normalność” odwołuje się bez wątpienia do haseł Hollande’a, który w czasie kampanii ciągle podkreślał, że będzie „normalnym prezydentem”, chcąc wyraźnie odciąć się od ekscesów Sarkozy’ego.
Hierarchia kodów zdjęcia Depardona jest poniekąd odwrócona – majestat władzy (w postaci post-chiracowskiego motywu tła – Pałacu) jest trzymany na znaczny dystans. Jest flaga Unii, ale aż dwie Francji (jedna obok unijnej, druga na dachu). Pałacowy trawnik chyba specjalnie nie był koszony, by sugerować łąkę, ziemię, „pejzaż ojczysty”, a sam prezydent jakby tylko na chwilę się zatrzymał w ruchu, w kierunku patrzącego. Miałaby to być pewnie naturalna otwartość zwykłego gospodarza i coś w tym jest, ale pojawiły się wątpliwości…
Czy Depardon tak chciał „unormalnić”, że mrugnął okiem w kierunku fotografii amatorskiej? Tło jest wyraźnie prześwietlone, a portretowany jest jakby zaskoczony, jakby zetknął się z grupą ludzi i nie wiedział komu najpierw powiedzieć dzień dobry. Ręce są różnej długości, marynarka lekko przyciasna, spojrzenie ma krótką perspektywę (Holland patrzy pewnie na fotografa pochylającego się nad matówką, nie dokładnie w obiektyw). Mógłby być sprzedawcą luksusowych, letnich nieruchomości (z okien wystają suszące się,
wielkie ręczniki), a może jakimś tatusiem na zakupach w supermarkecie lub na początku wakacji – widok krowy w tle nie byłyby taki zaskakujący. Jest tu „demokratycznym każdym”, prawie nikim, co znalazło odzwierciedlenie w pastiszu, na którym nikogo nie ma. Jeśli to oficjalne zdjęcie mówi coś o „złudzeniu demokratycznym”, to kłamie, czy mówi prawdę?
ostatnie najlepsze!
Ja poproszę to z koniem,
Z symboliką tak już bywa, że trzeba się nieco do niej dopasować, a nasi współcześni władcy chcieliby, by było odwrotnie…Stańczyk tez z berłem biegał…
Dzięki za tekst, pzdr., r.
Pingback: Charlie Hebdo, czyli wojna na rysunki « Stop Syjonizmowi