Ładny gest Wyborczej w dzisiejszym papierowym wydaniu, publikacja karykatur Charlie Hebdo. O zmarłych należy dobrze mówić, wszystko gra, tylko materiał Gazety zawiera dwie zabawne pomyłki, które co nieco podważają tezę tytułu, sugerującego, że wszystkie społeczności religijne były równo traktowane przez redakcję Charlie.
Pierwsza pomyłka dotyczy „jedynki” Charlie dowodzącej, że dostawało się nawet Żydom – to ta całkiem po prawej, wśród czterech wydrukowanych u góry. Bliżej można ją obejrzeć tutaj. To nie jest okładka Charlie. To jedna z wielu internetowych trawestacji okładek. Widać tu nawet podpis znanego autora: Joe le corbeau („Joe Kruk”). Jeden z tych, którzy złośliwie wytykali paryskiej redakcji, że nie jedzie po żydach tak samo jak po katolikach i muzułmanach. Wyborcza omyłkowo opublikowała rysunek autora oskarżonego przez stowarzyszenia żydowskie o „podżeganie do nienawiści rasowej”. Jeden z krytyków nazwał pastisz Joe le corbeau „faszystowską kpiną z Holokaustu”.
Przed Wyborczą ofiarami podobnych pomyłek padali inni dziennikarze: brali sprytne, internetowe podróbki za autentyczne wyskoki Charlie, dowodząc, jaka równość panuje w Charlie. Ponieważ zaczęła przeważać opinia, że dowodami na równość w Charlie są wyłącznie podróbki (jak w przypadku dzisiejszej Wyborczej), wizerunek równości jakby się zachwiał. Prawdziwy Charlie nigdy nie dorzuciłby sobie podtytułu „Shoah Hebdo”.
Druga pomyłka tkwi w tekście, który towarzyszy obrazkom. Chodzi o dziwne zdanie, mające zwracać uwagę, że Charlie nie ulegał naciskom politycznym, „choć rysownik, który sponiewierał syna Sarkozy’ego wyleciał z pracy”. Ten stary rysownik, Siné, nie wyleciał wcale za syna Sarkozy’ego, tylko za „antysemityzm”, bo zasugerował, że młody Sarkozy żeni się dla forsy i stosunków. (O sprawie „żydowskiej narzeczonej” – tu, a potem tu.) Niektóre społeczności były jednak pod specjalną ochroną. W tym sensie tytuł Wyborczej nie całkiem jest trafny. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy nie.