Napiszę tu krótko o tym, o czym wcale nie chciałem pisać! Przeczytałem mianowicie bardzo ciekawą, koherentną i do tego dowcipną analizę, która – zupełnie pomijając rozstrzyganie o medycznej naturze grypowego wirusa i szczepionek – porównywała medialny opis epidemii z technikami public relations zawartymi w słynnej książce Edwarda Bernaysa Propaganda. Dowcip polegał właśnie na tym, że porównanie odnosiło się do czegoś tak bazowego jak to dziełko, a nie, powiedzmy, całej dzisiejszej wiedzy na temat PR. Może o tym napiszę – pomyślałem – siadam przed komputerem, gógluję, i nagle…
Kurza twarz!
Góglowałem, żeby sprawdzić, jaki tytuł nosi ta książka po polsku, bo niektórzy zachodni wydawcy rozszerzali go nieco (Propaganda. Jak manipulować opinią publiczną w demokracji – tłum. tyt. moje). I nagle, jak to mówią – widzę, że nic nie widzę: ta książka w ogóle nie wyszła po polsku! Poważnie! Sprawdzam szybko hasło public relations w polskiej Wikipedii (z pytaniem, czy w tej sytuacji ktoś u nas w ogóle o niej słyszał) – jest!
To znaczy jest nazwisko Bernaysa… nazwanego tam „ojcem PR”, tj. tak samo jak w Wikipedii angielskiej (father of public relations) – z tym, że w polskiej nie istnieje hasło Edward Bernays i nie ma nic o książce. Polski autor hasła public relations nie ma o niej zielonego pojęcia. Wymienia tytuł Bernaysa z 1923 roku Crystalizing Public Opinion ignorując Propagandę, jego podstawowe dzieło (z 1928)…
Rzućcie okiem
Skoro już jesteśmy w Internecie, rzućcie okiem na hasło Edward Bernays w Wikipedii niemieckiej (nie trzeba znać niemieckiego). Zauważycie bez problemu, że omawianie tej postaci zaczyna się od cytowania Propagandy. Wspominam o tym, bo mówi się często u nas (zważywszy symbolikę, która za tym stoi), jakim to geniuszem propagandy był Joseph Goebbels, minister w rządzie Adolfa Hitlera. Tymczasem Goebbels był tylko, powiedzmy, genialnym kopistą, pierwszym sprawnym realizatorem idei Amerykanina na europejskim szczeblu politycznym – nawet ich nie rozwinął. Jego książki – sprawdźcie w biografiach ministra – trzymał przy łóżku, był fanatykiem nie tylko swego szefa: kochał również prace pana B.
To zupełny przypadek, że obaj idole Goebbelsa urodzili się w Austrii, natomiast nie było przypadkiem (ale paradoksem), że minister w pierwszym rzędzie użył metod Bernaysa przeciw Żydom, gdyż wymyślił on nie tylko PR, ale i tzw. czarny PR. Bernays był bratankiem Zygmunta Freuda, z tym że wpływ jego idei na współczesne życie społeczne pozostaje dużo szerszy niż przełomowe prace słynnego wuja. Goebbelsem gardził. Uważał, że skompromitował on pojęcie propagandy nie rozumiejąc podstawowej rzeczy z Propagandy: że prawdziwa władza musi być ukryta.
Grupy trzymające władzę
W gruncie rzeczy był niezadowolony z pewnego skojarzenia, które narzucało się po wojnie, że mianowicie jego pomysły stosowały się świetnie nie tylko do demokracji, ale i do totalitaryzmu. Tak, jakby demokracja była nimi podszyta, albo stanowiła tylko złudną fasadę starego despotyzmu. Trzeba jednak powiedzieć, że Bernays odbierał ludzi nie jako zbiór indywidualności, tylko jako irracjonalną masę, którą dość łatwo – za pomocą odpowiednich technik – pozbawić zmysłu krytycznego. To on, wulgaryzując nieco myśli swego wuja, wpłynął na zmianę kultury pożytku (z produktu) w kulturę jego pożądania i wpadł na pomysł, by obywateli zmienić w konsumentów (”konsumpcjonizm”). To on w końcu pierwszy zrozumiał, że mechanizmy propagandy produktu da się świetnie zastosować do propagandy politycznej (poprzez sposoby doboru bądź dyskwalifikacji tzw. liderów opinii i techniki manipulacji prasą).
Najogólniej rzecz biorąc Bernays chciał zrobić dobrze wielkim koncernom (wierzył w koncentrację kapitału!), które miały „trzymać faktyczną władzę”. Opracował techniki zwiększania sprzedaży (tworzenie popytu) poprzez ich wpływ na rządy – demokratyczne państwo miało realizować politykę grup kapitałowych. Po wojnie Bernays pracował w cieniu – równocześnie dla koncernów i CIA. Jego idee oczywiście go przeżyły (a żył ponad 103 lata!), np. wielkim fanem Bernaysa jest Karl Rove – były szef zespołów PR ekipy Cheney-Bush.
Polska inteligencja
Nasza prasa pisała nie tak dawno o światowym rankingu wyższych uczelni, w którym dwa nasze uniwersytety, które się doń załapały, oceniono bardzo nisko, wręcz „trzecioświatowo”. Któryś z rektorów miał na to odpowiedzieć, że jesteśmy za to dobrzy w – niedocenionych według niego – badaniach XIX-wiecznej mentalności Polaków. Niewykluczone jednak, że nasza inteligencja traci nawet umiejętność kopiowania. W Polsce nie wyszła żadna książka Bernaysa! Gdyby porównać ich znaczenie dla współczesnych nauk społecznych do zwykłej literatury to tak, jakby nigdy nie przetłumaczyć Alicji w krainie czarów czy Ulissesa, bez których nie da się zrozumieć (r)ewolucji współczesnej prozy i poezji. Nie mogę wyjść z podziwu, że polscy studenci socjologii czy dziennikarstwa (nie mówiąc o PR) nigdy nie czytali książek, które gdzie indziej uchodzą za „bazowe” dla pojęcia aktualnej formy kapitalizmu…
Wracamy do A/H1N1
Na czym opiera się pewna społeczna nieufność w stosunku do kampanii na rzecz szczepionek przeciw grypie wywołanej fatalnym wirusem? „Bazowo” z przekonania o naturze kapitalizmu, że „liczy się tylko zysk” i tworzenie popytu.
Potem z konfliktu liderów opinii. Np. w Europie wielkie wrażenie zrobiły nieoczekiwane stanowiska ludzi, których uczciwość bądź kompetencje trudno podważyć – prof. Luc Montagnier (odkrywca wirusa HIV, nagroda Nobla), podobnie jak Rony Brauman (założyciel i wieloletni szef b. szanowanej organizacji Lekarze bez granic) powiedzieli, że się nie zaszczepią.
Potem ze sprzeczności współczesnej nauki. Np. taki szczegół: tzw. zwykły czytelnik prasy odnosi wrażenie, że wirus grypy zmienia się (mutuje) w jakiś naturalny sposób (farmaceutyczna działalność ludzka nie ma z tym nic wspólnego). No to rzućcie okiem na opublikowany dziś w Gazecie Wyborczej lekarski tekst Cała prawda o grypie 2009/2010 i pandemii i zdanko: Istnieje realne ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa A/H1N1 opornego na leki przeciwwirusowe, gdyż masowe, niekontrolowane ich stosowanie może prowadzić do selekcji opornych szczepów.
To pewnie picie do słynnego Tamiflu, ale mniejsza z tym. Jeszcze parę lat temu takie zdanko (czy ono ma charakter hipotezy czy twierdzenia naukowego?) uchodziłoby za herezję, tak jak teraz za herezję uchodzą naukowe hipotezy, że i masowe stosowanie szczepionek prowadzi do groźnych mutacji… Kto się w tym połapie? Może przydałby się Bernays ze swoją „organizacją chaosu”? Owa analiza, o której wspominałem na początku, sugeruje, że już się w tej historii przydał… Żeby odetchnąć polecam iść do kina na Yes-Meni naprawiają świat. Przy okazji może pomóc rozwiązać zagadkę.
.