Na otwarciu jubileuszowej, dziesiątej edycji festiwalu Planete+Doc organizator odpalił dwa fajerwerki: film Bartka Konopki i Piotra Rosołowskiego „Sztuka znikania” oraz przedziwny muzyczno-filmowy remiks „Trains of Thoughts” Timo Novotnego z muzyką na żywo zespołu Sofa Surfers.
Twórcy „Królika po berlińsku” poszli podobnym tropem, co w swoim nominowanym do Oscara filmie sprzed czterech lat. W „Króliku” mieliśmy alegorię rodem z „Folwarku zwierzęcego” i „Buntu” Reymonta. W „Sztuce znikania” narratorem jest haitański kapłan voodoo, którego Jerzy Grotowski przywiózł do Polski na początku lat 80. Podobnie jak w poprzednim filmie duetu Konopka-Rosołowski narracja zilustrowana jest precyzyjnie dobranymi archiwaliami.
O ile jednak zabieg antropomorfizacji w „Króliku” (obdarzenie zwierząt ludzką świadomością) okazał się nadzwyczaj trafiony, to monolog haitańskiego „czarnego Polaka”, potomka polskich legionistów wysłanych do stłumienia buntu na Santo Domingo, już tak mocno nie „siedzi”. Dlaczego? Rzecz jest szyta zbyt grubymi nićmi. Nie podzielam zastrzeżeń tych, którzy poczuli się oszukani, ponieważ „dali się nabrać”, że to autentyczne wypowiedzi Amona Fremona stały się kanwą filmu. Konwencja mockumentu doskonale sprawdza się w takich ironiczno-gorzkich przypowieściach. Jednak u Konopki-Rosołowskiego metafora kapłana, który poświęca siebie, by spłacić dług wobec rodaków i, wzorem mickiewiczowskiego Gustawa-Konrada, uwolnić ich dusze od złych mocy, wydaje się zbyt prosta, zbyt dosłowna, po prostu zbyt oczywista. Amon odprawia rytuał, który okazuje się niczym innym jak obrzędem „dziadów” (tę sekwencję ilustrują zresztą fragmenty „Lawy” Konwickiego). Od pewnego momentu nic już nie jest zaskakujące: raz nakreślona symetria między losami uciemiężonych haitańskich niewolników i Polaków zniewolonych przez zastępy zombie na usługach generała w ciemnych okularach (Jaruzelski opętany przez Barona Samedi) wyznacza „punkt dojścia” filmu. Wyczerpanie efektu zaskoczenia to śmierć tej opowieści. Może jest ona zwyczajnie za długa? Może pomysł lepiej sprawdziłby się w krótkim metrażu?
Świeżość „Królika” polegała jeszcze na czymś innym: Konopka rozszerzył swoją alegorię o czas wyzwolenia, gdy wolność staje się problemem dla „mentalnych niewolników” – ani Orwell, ani Reymont nie mieli tej szansy. Obserwowali jedynie proces przepoczwarzenia się rewolucji w totalitarną dyktaturę. Nie byli, w przeciwieństwie do Konopki, świadkami jej upadku. Także dzięki temu „Królik po berlińsku” jest w porównaniu ze „Sztuką znikania” zdecydowanie bardziej uniwersalny.
Drugi z filmów otwarcia, „Trains of Thoughts” Timo Novotnego, to dokumentalna impresja z tuneli i stacji podziemnej kolejki kilku miast globu: Tokio, Rzymu, Moskwy. W połączeniu z muzyką na żywo i skreczami wideo powstało widowisko, które nie jest już dokumentem lecz rodzajem zabawy z montażem w stylu oferowanym przez aplikację Vine. Niby nic nowego: muzyka i obraz, ale właśnie dzięki powtórnemu przetworzeniu zmontowanego i zamkniętego wydawałoby się filmu udaje się uzyskać zupełnie nową jakość. Kto nie przeżył niech żałuje…
Metro jest moją fascynacją: zarówno jako środek transportu jak i specyficzny, równoległy świat, stanowiący odbicie tego na powierzchni. Od czasu kultowych „Kontrolerów” Nimroda Antala nie widziałem równie ciekawej filmowej wyprawy w tę przestrzeń. Rozczarowująca animowana „Metropia” Tarika Saleha z 2009 r. nie była tym, czym mogłaby być. Novotny „wycisnął” z tematu zdecydowanie więcej. Gratulacje!