Zachowanie Pawła Kukiza w rozmowie z Katarzyną Gójską-Hejke to przykład jak nie należy dawać się wyprowadzić z równowagi nieprzychylnemu dziennikarzowi. Takiemu, który będzie przerywać, wybijać z rytmu i wbijać szpile. Hołduję innemu stylowi i nie znoszę mentorskiego tonu podczas rozmowy w studiu. Ale niestety zbójeckim prawem dziennikarza jest „przypiekanie” rozmówcy.
Początek rozmowy nie zapowiadał niczego groźnego, kryzys zaczął się w momencie, gdy prowadząca zapytała o finansowanie partii politycznych – choć początek tej wymiany zdań był jeszcze całkiem merytoryczny. Później Hejke zaperzyła się (trudno powiedzieć z jakiego powodu, chyba za przytyk Kukiza na temat SKOKów), Kukiz podobnie – i wio! Wymiana ciosów zeszła na byłych esbeków, z których jeden doradzał jakoby Prawu i Sprawiedliwości (strzał Kukiza) a drugi (riposta Hejke) miał przyjaźnić się z muzykiem. Ich nazwiska nic widzom nie mówiły, ale zarówno prowadząca, jak i gość uznali, że będą się o nich spierać z zajadłością godną lepszej sprawy. Zapalnikiem prawdziwej awantury okazała się zaś kwestia ukraińska i, szerzej, polityka międzynarodowa. Przyznajmy: tu Kukiz poległ całkowicie. Jego uwagi o konieczności nieprowokowania Rosji dowiodły braku rozeznania w obecnej sytuacji i niezdolności wyjścia poza kilka pseudo-narodowych sloganów. Natomiast Hejke w zasadzie nie pozwalała już swojemu rozmówcy rozwinąć żadnej myśli, w dodatku posłużyła się manipulacją, twierdząc, że „nie słyszała” jakoby prezydent Andrzej Duda chciał (jak stwierdził Kukiz) „wejść w arbitraż rosyjsko-ukraiński”. To już był szczyt jej możliwości: może sformowanie nie było najszczęśliwsze, ale przecież wiadomo o co Kukizowi chodziło. Duda wielokrotnie podkreślał potrzebę rozszerzenia formatu normandzkiego o państwa sąsiadujące z Ukrainą, w tym o Polskę. Przy odrobinie dobrej woli można było dać Kukizowi odnieść się do tej sprawy. Zamiast tego mieliśmy strzykanie jadem. Czekałem tylko, aż z ust prowadzącej wysunie się rozdwojony język. Po ludzku nie dziwię się Kukizowi, że nie zdzierżył i odpiął mikrofon mówiąc, że „nie chce tego programu” i nie zgadza się na jego emisję.
Jednak przychodząc do telewizji – jakiejkolwiek – polityk przyjmuje pewne reguły. Musi wiedzieć, że nie będzie miło. Paweł Kukiz nie może liczyć na żadną taryfę ulgową. A wydaje się, że chciałby, by media – te nieprzychylne jego ruchowi politycznemu – traktowały go jakoś inaczej niż innych nielubianych polityków. Tak nie będzie.
Do Hejke mógł nie przychodzić – skoro woli Monikę Olejnik. Natomiast jeżeli dodatkowo na odchodnym obraził dziennikarkę Telewizji Republika (kamera tego nie zarejestrowała), to tylko sobie wystawił świadectwo. Marne świadectwo.
Rozmowy „na kontrze” są najciekawsze. Wtedy widz może naprawdę czegoś się dowiedzieć, poznać wagę argumentów. Przychodzenie tylko do zaprzyjaźnionych stacji nie ma sensu i jest, patrząc czysto telewizyjnie, nieciekawe. Politycy boją się wrogich mediów, bo nie chcą, by potraktowano ich jak Hejke, która „zbuciorowała” Kukiza. Ale umiejętność zachowania się w takiej sytuacji to możliwość pokazania prawdziwiej klasy. Nie każdy sprosta…