Jak wiadomo, są trzy obiekty gospodarskie – stajnia, obora, chlew – w których rzeczą oczywistą jest stąpanie przez hodowlany przychówek pośród odchodów. Po prostu: zamiast dywanów – jest coś innego. Powiadają, że dotyczy to również ferm drobiowych.
Dobry gospodarz wymienia „dywanopodobne coś” w miarę często: taplanie się tuczników, ogierów i bydła mlecznego oraz zarodowego w gnojówce nie wpływa dobrze na nic. Na fermach hodowlanych – co też wiadomo – „podściółki” nie wymienia się wcale, co najwyżej raz: tu jest fabryka, się doprowadza do wagi, się ukatrupia, się na stół podaje.
I oto pojawia się ktoś, komu te ciepłe, parujące byle czym smrody nie odpowiadają. Idzie na gumno i głośno krzyczy: śmierdzi, cuchnie łajnem, lepi się do wszystkiego, przenika odzież, myślenie i sumieniaaaaa!
A gmina, jeśli kto dosłyszy, wzrusza ramionami: wielkie mi odkrycie.
Niemniej zawsze się ktoś znajdzie, kto temat podejmie, i powie: tak dłużej być nie będzie. Taki brakhigieny fizjologom się nie śni anwet.
I dawajże wiadra, beczułki i nocniki, wszystko co zawiera jakieś płyny – i szast, i prast, leje na tę gnilność zalatującą. Że niby wypłucze to.
A tu – patrzeć – we wiadrach i beczułkach pomyje, a w nocnikach wiadomo co.