Ja to jednak dziwna jestem. Zamiast w niedzielny poranek odrzucić myślenie o sprawach codziennych, polityce i wszystkim co wokół, zabijam siebie naiwnymi myślami o poprawie mojej małej Rzplitej, a szczególnie stosunku jej prezydenta (u nas zwanego "preziem") do maluczkich.
No więc cały czas chodzi mi po głowie prezio. Ja go szanuję i nawet lubię, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego siedzi w nim potrzeba udowadniania, że może nie liczyć się z kim chce? Dlaczego traktuje ludzi jak istoty o ptasich móżdżkach, które nie wiedzą, nie czytają, a jak już, to nie kojarzą?
W czwartek Tadeusz Jędrzejczak nie pojawił się na debacie kandydatów na prezydenta "z przyczyn rodzinnych". I już nawet nie chodzi o to, że następnego dnia znalazł jednak czas i przedstawił swój komitet. W końcu "sprawy rodzinne" mogły się już ułożyć albo przynajmniej poczekać.
Ale znów następnego dnia – w sobotę – nie pojawił się w gorzowskim radiu z innymi kandydatami. Dlaczego? Ano "z przyczyn rodzinnych". Nieważne, że był w bibliotece i odznaczał medalalmi za długoletnie pożycie małżeńskie. Nieważne, że uśmiechał się też na otwarciu mistrzostw karate. To wszystko jest wpisane w pozytywną własną kampanię wyborczą, w stylu: Jestem tam, gdzie chcę i wśród tych, którzy ze mną. Inni mogą sobie głosować na pozostałych kandydatów. Co mi tam jakieś dziennikarskie debaty, jakieś audycje radiowe, których słuchają nieliczni – i zawsze ci sami.
Ta "pozytywna" kampania ludzi irytuje. Ale co to prezia obchodzi?
Więcej przeczytacie na www.egorzowska.pl
Hanna Kaup