Najlepsze pisma brytyjskie (The Observer i The Sunday Times) lubią z parę razy do roku delektować się pomysłem, że różne problemy światowe zostaną załatwione rękami izraelskich komandosów. Dzieje się to ściśle z chwalebną skądinąd zasadą: Anglia walczy do ostatniego żołnierza australijskiego.
W ostatnim okresie wzory brytyjskie zaczęli powielać elegancko Francuzi: Sarko-2*… chce interweniować w Syrii, wysyłając tam Turczyna, a ostatni numer „Paris Match” z równie wrodzonym wdziękiem zaleca gorąco Izraelowi zniszczenie instalacji atomowych niesympatycznego reżimu ajatollahów.
Nie mam nic do Francji – poza Vichy, gilotyną, Beaujolais i judodożercą Wolterem – dlatego przypomnę: irańskie rakietki „Shihab” mogą dolecieć zarówno do Tel Awiwu, jak do Paryża. Co zrobiłby Sarko-2, gdyby nuklearne świry w Teheranie zażądały autonomii dla muzułmanow w V Republice?
To tylko taki drobny sobie przykład… Co zrobisz dzielny prezydencie Sarko-2, jeśli irańskie oszołomy nuklearne każą ci zwinąć bazę morską w Dżibuti, bo mają chęć na różne szlaczki i ekspansję w Somalii? Wyślesz tam swój wymuskany lotniskowiec „Charles de Gaulle”, którym szpanowałeś w Libii?
Wg mnie w 76-milionowym Iranie, jeśli nie wybiją mułłom ze łbów uranu, będzie niedługo tak samo fajnie – głodno i chłodno! – jak teraz znowu w Korei Północnej. Phenian zaś w takich wypadkach zaczyna wywijać atomem i odpala jakąś rakietkę nad Japonią. Seul wtenczas zaraz załatwia catering.
@
*Tak go zaczęły nazywać media francuskie po tym, jak Libia, córcia Giulia i utrącenie DSK przwrócily mu szanse na drugą kadencję w Pałacu Elizejskim.