Zarzuty, oskarżenia, pomówienia, a z drugiej strony wychwalanie, gloryfikacja, apologia. Media coraz częściej wykazują tendencje do skrajności.
Galopujący świat informacji sprawił, że news traci na swej świeżości w zastraszającym tempie. Jedną przedstawioną wiadomość natychmiast zagłuszają kolejne. Każda coraz bardziej sensacyjna, bardziej głośna.
Priorytetem redakcji stało się podawanie nie jak najbardziej rzetelnych, sprawdzonych i pewnych informacji, ale byle szybciej, byle zaszokować. Jednak właśnie taka postawa przecież jest formą lekceważenia odbiorcy. A to nieposzanowanie klienta! On kupuje gazetę, płaci abonament, nabywa dekodery, a w zamian dostaje towar o wartości nieadekwatnej do ceny. Wydawcy jakby o tym zapominają. Pozwalają na rozhisteryzowanie dziennikarzy, którzy lubują się w przedstawianiu swych imaginacji. W ten sposób mamy do czynienia z przekoloryzowaniem stanu faktycznego. Niestety pędzel wpadł w niepożądane ręce i dziś nie widzimy obrazów wielobarwnych ale wizerunek biały albo wizerunek czarny. Taki w końcu jest najwyrazistszy i najdobitniejszy. A czy to ma sens- nieważne. Dziennikarz czuje się zadowolony, iż przedstawił swój własny punkt widzenia. Innych opcji wszak być nie może, on ma jedynie słuszną rację, stoi na czele ludzi oświeconych!
Przykłady można mnożyć. Niedawno Życie Warszawy praktycznie ułaskawiało arcybiskupa Stanisława Wielgusa, powołując się na niejakiego pana Waldemara Gontarskiego. Według niego podpis „Grey” pod zobowiązaniem księdza do współpracy z wywiadem „jest z dużą dozą pewności sfałszowany”. O starej, ale jakże słusznej zasadzie sprawdzania informacji u co najmniej dwóch źródeł zapomniano. Nie czyniły tego także kolejne media, które powołując się na ŻW tylko podgrzewały atmosferę. W końcu gdy dokładniej przyjrzano się sprawie, na jaw wyszedł brak sumienności dziennikarza warszawskiej gazety.
Moc słów jest przeogromna. Najlepiej obrazuje to stwierdzenie zawarte w tytule niniejszego wpisu. Stąd też bez wątpienia trafne jest określanie mediów jako czwarta władza. Mają one niezwykle potężną broń.
Słowami wszak niezwykle łatwo przedstawiać zupełnie inną rzeczywistość.
Szczęśliwi powinni być ci, którzy dziennikarzom przypadli do gustu. Najlepiej o tym świadczy wrzawa polskich mediów sportowych wokół osoby chociażby Radosława Matusiaka. W naszym kraju słyszymy i czytamy, jakoby piłkarz ten stał się bożyszczem na Półwyspie Apenińskim. Wszyscy (kibice, media) go kochają, chcą jego gry. Przez polskich dziennikarzy jest lansowany na gwiazdę pokroju Davida Backhama.
Wygłaszających dytyramby i panegiryki wobec jego osoby strofuje w dzisiejszej Rzeczpospolitej Piotr Kowalczuk. Zdecydowanie umniejsza pozycję polskiego piłkarza i przechyla się ku drugiej skrajności: we Włoszech mało kto Matusiaka zna, o nim się nie pisze, nie mówi.
Aczkolwiek czy fakt tego, że mimo krótkiego pobytu w klubie Serie A nazwisko Polaka znaleźć można na samych tylko stronach włoskich serwisów internetowych w liczbie prawie 50 tysięcy- tak przynajmniej wskazują wyszukiwarki- nie świadczy o tym, że nie jest on aż tak nieznaną osobą?!
Warto więc się zastanowić. Czy mamy tylko kontrasty?! Może należy przedstawiać zarówno zalety jak i wady, różne punkty widzenia, a ostateczną formę oceny pozostawić odbiorcy. Bo to bez wątpienia zadaniem nie dla żurnalistów powinna być funkcja sędziego.